- Soft Power
Czy Prawo i Sprawiedliwość prowadzi „smoleńską” politykę „prokremlowską”?
- By krakauer
- |
- 07 kwietnia 2014
- |
- 2 minuty czytania
W mediach pojawiają się wypowiedzi nielicznych komentatorów, a także osób z kręgów kultury i sztuki, wedle których polityka realizowana przez Prawo i Sprawiedliwość może być zakwalifikowana jako polityka „prokremlowska”.
Zadajmy sobie najpierw pytanie, co we współczesnych realiach polskich oznacza „polityka prokremlowska”, przynajmniej w pryncypiach, jakichś generalnych wyznacznikach, pozwalających uznać, że tak rzeczywiście jest lub może być. Trzeba, bowiem pamiętać, że chociaż polityka może być pro- lub anty- to jej efekty mogą być zupełnie inne od zamierzonych przez jej twórców, kreatorów i adoratorów. W tym właśnie znaczeniu trzeba odróżnić politykę od jej efektów, to nie jest trudne, wystarczy obserwować efekty.
Niezwykle trudno jest zaprogramować proces polityczny w taki sposób, żeby przyniósł tylko i wyłącznie takie efekty, jakie się zaplanowało. W ogóle planowanie efektów w procesach politycznych to w znacznej mierze w najlepszym wypadku „Teoria Gier” i wyższa matematyka oparta o scenariuszowanie wieloelementowe, wielopoziomowe i multiwektorowe. W uproszczeniu chodzi o przewidywanie przyszłości, w którym w oparciu o kolejne kroki działań własnych oraz akcji i interakcji z otoczeniem budujemy realny kształt horyzontu zdarzeń. W teorii to piękna sprawa, w zasadzie bardzo prosta – można wspaniałą książkę napisać, prawdziwy podręcznik – zdaje się już „Książę” (Il principe) Niccolò Machiavellego na początku XVI wieku był wspaniałym instruktażem politycznym dla rządzących. Nic tylko iść w ślady mistrza, sukces gwarantowany, a na pewno fala krytyki i świętego oburzenia.
Problem polega na tym, że polityka polega na robieniu komuś krzywdy. W systematyce politologicznej chodzi o to, żeby tą krzywdę ukierunkować na zewnątrz własnego systemu, a także ograniczyć do niezbędnego minimum przecież symbolem cywilizowanych ludzi jest unikanie stosowania siły. Niestety nic bardziej mylnego, w polityce nadal liczy się krwawy, brutalny, bezwzględny i bezkompromisowy atawizm. Można nawet powiedzieć, że stawka wzrosła, więc dzisiaj jest o wiele bardziej brutalnie niż we wspomnianym XVI wieku, a może i nawet bardziej niż w starożytności. Dlaczego? Dwóch ludzi może przy pomocy radio komend nadanych przy pomocy dwóch guzików zamienić świat w lodową pustynię zeszklonego kwarcu, na którą przez długi czas będą spadać (albo i nie) popioły tego wszystkiego, co wystawało ponad powierzchnię gruntu. Tak proszę państwa, zabawa jest przednia! Z tego względu posądzanie partii politycznej w Polsce o działanie na rzecz sąsiedniego państwa, które dysponuje najpotężniejszym arsenałem termojądrowym na świecie jest najdelikatniej mówiąc – nietaktem.
W ogóle odbieranie politykom Prawa i Sprawiedliwości poczucia patriotyzmu powinno w znacznej mierze stygmatyzować i wykluczać komentatora z dyskusji politycznej, ponieważ to jest tak naiwny argument, jakby z bezsilności wyzywać każdego przeciwnika politycznego od morderców pszczół! Tu nie ma żadnej logiki, tutaj jest bezwzględny atak na Prawo i Sprawiedliwość, który osiągnie odwrotny skutek od zamierzonego, to znaczy silnie wzmocni tą partię i jej środowiska zamiast wzmocnić retorykę jej przeciwników. Przekonanych do nienawiści do PiS-u już nie trzeba czarować, są wystarczająco przekonani o negatywach tej partii, jednakże żeby oskarżać kogokolwiek o działanie na rzecz sił zewnętrznych trzeba mieć dowody. Tutaj nie ma żadnych dowodów, zwłaszcza w kontekście postulatów Prawa i Sprawiedliwości dotyczących całego splotu wydarzeń i zaniechań związanych z dramatem z 10 kwietnia. Tu nie ma żartów! Trzeba zrozumieć ludzi, wśród których są rodziny i bliscy przyjaciele najwyższych dostojników państwowych, te osoby mają prawo poznać pełnię informacji o sprawach związanych z wydarzeniami, jak i samą katastrofą – uwaga – nie tylko chłodne komunikaty rządowych komisji, ale wszystko to, czego chcą się dowiedzieć, a co nie jest objęte tajemnicą państwową. Przy czym uwaga – jest oczywistym, że ze względu na nawarstwienie złych emocji wokół tej sprawy roszczenia środowisk skupionych wokoło Prawa i Sprawiedliwości w tej sprawie mogą być już przejaskrawione i mogą rozdrapywać zabliźnione nieco rany. Z tego względu trzeba te kwestie traktować z nadzwyczajną powagą. To przede wszystkim w interesie rządzących jest pełne naświetlenie tej sprawy i wyjaśnienie wszelkich wątpliwości. Gdyby nie niektóre zaniechania i niektóre niepotrzebne wypowiedzi – jak się okazywało „wyssane z palca” lub będące rzekomymi zapewnieniami niezidentyfikowanych przedstawicieli strony rosyjskiej – sprawę mielibyśmy już dawno zamkniętą. Natomiast w tym stanie, w jakim ona jest obecnie, gdy nie ma głównego dowodu w Polsce – będzie nadal wykorzystywana w okolicach 10 kwietnia do bieżącego sporu politycznego.
Jeżeli więc ktoś śmie twierdzić, że domaganie się przez przedstawicieli partii Prawo i Sprawiedliwość powrotu wraku samolotu do Polski jest polityką „prokremlowską”, to lepiej niech milczy, na pewno milczenie i rozsądek są tutaj potrzebne a nie bicie piany i wypowiedzi setek ekspertów od badania katastrof lotniczych. Przy czym nie da się nie zauważyć, że zespół parlamentarny PiS nie przyczynił się do wyjaśnienia sprawy, ale do jej medialnego rozszarpania – jak najbardziej. Gdzie jest błąd? W tej chwili to już chyba nie ma znaczenia. Liczy się okoliczność, że wrak jest tam gdzie jest, a druga siła polityczna w kraju uczyniła z jego powrotu jeden ze swoich kluczowych postulatów dla polityki zagranicznej w szerokim rozumieniu wyjaśnienia przyczyn katastrofy i procesu jej badania przez polskie władze i ich rosyjskich partnerów.
Z jednej strony z pewnością korzystnie byłoby dla nas, gdyby nie dało się rozgrywać naszej sceny politycznej „wrakiem”, jednakże czego oczekiwaliśmy przez te wszystkie lata od katastrofy? Dzisiaj nawarstwił się problem, pojawiły się nowe „strachy na lachy” i problem wraku w kontekście 10 kwietnia może nabrać zupełnie nowej wymowy politycznej.
Właśnie o wyczulenie na tą kwestię chodzi, bez niej – bez nadrzędnego porozumienia ogólnonarodowego w tej sprawie – prędzej czy później będzie można nas z zewnątrz rozegrać i to wcale nie koniecznie z Moskwy, albowiem ta niesłychanie prestiżowa kwestia ciąży na naszej wiarygodności także wśród zachodnich sojuszników i „sojuszników”. Żeby rozumieć takie kwestie trzeba starać się patrzeć na sprawy wielopoziomowo nie tylko na zasadzie „odruchu Pawłowa” (conditioned response), który wywoływał ślinienie się psów po tym, jak pokazywał im jedzenie.
Dzisiaj w naszych relacjach wewnętrznych i zewnętrznych, – jeżeli rzeczywiście jesteśmy zagrożeni przez tak potężne Imperium jak Rosja – nic nie jest jednoznaczne, ani czarno-białe, ani tym bardziej jakby wielu chciało biało-czerwone.