- Polityka
Polacy nie rozumieją polityki wschodniej rządu Donalda Tuska
- By krakauer
- |
- 26 marca 2014
- |
- 2 minuty czytania
Polacy chyba raczej nie rozumieją polityki wschodniej rządu pana Donalda Tuska, media przekazują obraz poprzez emocje, w zasadzie wszystkie dostępne wypowiedzi rządzących i nieliczne ekspertów w tym przedmiocie świadczą o rzekomych sukcesach i oczywiście jednie słusznej linii rządu od początku do końca. Wszystko pięknie się wpisuje w ideologię „przedmurza” i „koncepcję jagiellońską”, tak jakby trumny rządzące Polską ożyły i trzymały umysły naszych decydentów w stalowym uścisku. Zabrakło rzeczywistej debaty, nie było nikogo na tyle odważnego, żeby przedstawić społeczeństwu co robimy na wschodzie, w jakim celu, przede wszystkim jakie mamy cele – jak będziemy je mierzyć i jakie mamy środki, jakie przewidujemy scenariusze i jakie efekty nas zadowalają – gdzie jest słynna „cienka czerwona linia”, za którą nie możemy dać się zepchnąć. Nic z tego! Nic takiego nie miało miejsca – może jedna czy dwie konferencje, może kilka dokumentów finansowanych w części za publiczne pieniądze „think-tanków” (całkiem niezłych), poza tym zero informacji.
W zamian za to mamy stałą projekcję konieczności ochrony kraju przed „odwiecznym” zagrożeniem ze wschodu, atmosferę sztucznego kreowania ksenofobii, a na tej podstawie promowaną postawę szkodzenia za wszelką cenę i wszelkimi metodami „kacapom”. Starannie budowana atmosfera antyrosyjska ma uzasadniać wszelkiego typu działania przeciwko Federacji Rosyjskiej w oczach społeczeństwa. Jest tutaj wszystko – podwójne standardy, oszczerstwa, „odwieczny strach”, wyciąganie krzywd historycznych, wszystko czym tylko można trafić poprzez przekaz sterowany i wirusowy do kolejnych grup ludzi. To nie jest nic innego jak budzenie demonów, a w istocie uzasadnianie konieczności ponoszenia kosztów przyszłej porażki przez społeczeństwo.
Co ciekawe równolegle w kraju jest blokada informacyjna na wypowiedzi zachodnich polityków i komunikaty ich racjonalnie i bez emocji podchodzących środków przekazy. Wiele rozsądnych wypowiedz np. polityków niemieckich natychmiast otrzymuje odpowiednią laurkę i jest traktowanych na równi paktu Ribbentrop-Mołotow! Całość komunikatów utrzymywana w tonacji rosnącego zagrożenia, w formule przygotowanej do przekształcenia w samospełniającą się przepowiednię. Wszystko służy uzasadnieniu przyjętych tez o zagrożeniu, a nawet jego nieuchronności na kolejnym etapie, zgodnie z poglądami nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Tymczasem z naszą polityką wschodnią jest mniej więcej tak, jak było z polską prezydencją – to był prawdziwy sukces rządu, którego nikt nie widział, nikt o nim nie słyszał i który błyskawicznie przeminął nawet w mediach. Podobnie miało być z naszą polityką wschodnią, którą niestety udało się nam zarazić Unię, czyniąc ją z niezrozumiałych względów stroną konfliktu w rewolucji w państwie, z którym jak dotychczas nie ma nic wspólnego.
Największą wadą naszej polityki wschodniej, a tym samym unijnej polityki wschodniej było oparcie jej pryncypiów na własnej propagandzie. „Wydarcie” Ukrainy i przeorientowanie jej na wschód metodami „soft power” z prawdopodobnym wsparciem wielogałęziowym było bardzo tanim sposobem na przejęcie 46 mln kraju, jednakże był to pomysł naiwny. Naiwny dlatego, ponieważ pomysł zakładał stałość stosunków i relacji od początku do końca procesów, które rzekomo mieli uszanować wszyscy uczestnicy gry, podczas gdy to my swoimi działaniami współzainicjowaliśmy procesy, które zmieniły realia – zmieniły kształt planszy. Po czym z rozbrajającą naiwnością zaczęliśmy krzyczeć, że ktoś inny kopnął w stolik, na którym z takim mozołem wyklejaliśmy naszą nową planszę do gry i że tak nie można, to nie zgodne z zasadami, nie etyczne i w ogóle nie higieniczne. Tymczasem okazało się jak zwykle, że mamy za krótkie rączki, żeby nie tylko ruszać figurami na planszy, ale przede wszystkim żeby przytrzymać kolanami stoliczek. Nasi potężni przyjaciele nie zgodzili się na zabawę wedle naszej projekcji – słusznie podejrzewając fikcyjność i pozerstwo. Nawet ze zrozumieniem milcząco zaakceptowali zmianę układu odniesienia – prawdopodobnie sugerując nam więcej pragmatyzmu i patrzenia we własny talerz, ponieważ znowu jakaś „niewidzialna noga” może kopnąć w stolik i się przewróci a talerz się stłucze, zupa się wyleje a my jak to już bywało pozostaniemy zapłakani z pustym żołądkiem i dezorganizacją otoczenia, którego porządkowanie zajmie nam kolejne lata. Tym razem – ku przerażeniu naszych decydentów w pełni z własnej winy, na własne życzenie i w sposób tak beznamiętnie naiwny, że prawdopodobnie nawet opozycyjna historiografia będzie milczeć ze wstydu na temat przyczyn naszej potencjalnej porażki, ponieważ tak naiwnie jak nasz rząd nie zachowywał się chyba nikt inny w historii międzynarodowej historii naiwności w stosunkach międzynarodowych.
Pod pewnymi względami odpowiedzią na zadane w tytule pytanie jest hipoteza, zgodnie z którą Polacy nie rozumieją polityki wschodniej rządu Donalda Tuska nie dlatego bo nikt jej nie tłumaczy, ale dlatego ponieważ to nie jest polityka w naszym interesie narodowym, w zupełności sprzeczna z zakłamanie przedstawianą (w części) racją stanu. Wszyscy są zgodni co do tego, że podstawą naszej racji stanu jest trzymanie się zachodnich sojuszy co osiągamy dzięki przynależności do zachodnich struktur. Jednakże w żaden sposób, nawet po dużej dawce alkoholu nie da się – nawet potrzebami reagowania na zdarzenia i prowadzenia aktywnej polityki na wschodzie – uzasadnić powodów przejawiania wrogości wobec Federacji Rosyjskiej i jej władz państwowych, a z wypowiedziami mającymi takie znamiona jak również z działaniami naszych władz mieliśmy w ostatnich dniach do czynienia.
Przy całym szacunku jaki pozostał do władz państwowych w znaczeniu logiki ich postepowania i zdolności do przewidywania konsekwencji – niestety trzeba to powiedzieć w sposób jednoznaczny – sami się oszukaliśmy, wierząc w to co przedstawiono nam jako obraz wydarzeń na wschodzie, ewentualnie ktoś nas sprytnie oszukał. Niestety ten obraz to jedynie część prawdy, o której złożoności, skomplikowaniu i trudnościach w jednoznacznym interpretowaniu nie mamy najmniejszego pojęcia, a jednak prawie jednostronnie doprowadziliśmy do eskalacji wydarzeń poprzez politykę oskarżeń na płaszczyźnie międzynarodowej wobec Rosji i o to władze w Moskwie mogą mieć do nas uzasadnione zastrzeżenia – nie da się bowiem powiedzieć, żebyśmy w ostatnich miesiącach prowadzili politykę dobrego sąsiedztwa, równej odległości jak również nie ingerowania w sprawy wewnętrzne sąsiadów.
W ten oto sposób, mamy to czego „chcieliśmy”, a czego oczywiście nie przewidzieli nasi decyzyjni „jastrzębie”, mianowicie staliśmy się problemem w relacjach Zachodu z Federacją Rosyjską. Owszem, mieliśmy chwilę triumfu, gdy nasz premier i „niestety” pan minister wiadomo czego – jeździli po stolicach państw Unii mówiąc im o tych zagrożeniach, które „my czujemy w kościach” a oni nie są w stanie ich sobie nawet uświadomić. Jednakże kilka dni po tym – kolejne kraje sprzedały swoje mięso do Rosji, a sankcje okazały się najdelikatniej mówiąc tak przerażające, że Rosjanie nic, tylko zamykają się w cerkwiach i się modlą, żebyśmy je zdjęli.
Jak na tą chwilę jeszcze się nic złego nie stało, w tym znaczeniu że nie ma żadnych faktów w sferze realnej – poza oskarżeniami ze strony rosyjskiej o możliwym szkoleniu w Polsce bojowników ukraińskich. Jednakże to i inne zadrażnienia można po prostu w perspektywie jakiegoś czasu przemilczeć. Zarówno Zachód, zorientowawszy się w kreowaniu przez nas fikcji, jak i Wschód – pozwoliły nam na wyjście z twarzą z sytuacji.
Co będzie dalej? Sami przyczyniliśmy się do zainicjowania zmiany układu odniesienia w tej grze. Jeżeli nie odpowiadał nam dotychczasowy porządek i chcieliśmy go zmienić, powinniśmy byli przewidzieć także ewentualne straty i koszty. W jednym z wywiadów pan minister „siłowy” powiedział że: „rząd musi brać pod uwagę każdy wariant rozwoju sytuacji, w tym konflikt zbrojny.”
Ze swojej strony możemy tylko dodać, że skoro bierze się pod uwagę konflikt zbrojny, to trzeba też brać pod uwagę jego koszty, w tym także straty ludzkie. Naprawdę ciekawe czasy nastały…