- Ogólna
Czy da się zgubić 300 milionów dolarów?
- By Blanca
- |
- 17 marca 2014
- |
- 2 minuty czytania
Zapewne każdy z nas coś w swoim życiu zgubił, ja znam takiego, co zgubił kilkanaście kilogramów, znam też taką, która znalazła dodatkowe kilkanaście. Można zgubić portfel, zgubić kluczyki do samochodu i wiele innych drobiazgów. Ale czy da się „zgubić 300 milionów” dolarów?
Okazuje się, że jest to możliwe, nawet jeśli uznamy, że nie zgubiono gotówki ale coś wartego niemal tyle, za to naprawdę dużego. Co zginęło? Otóż wszyscy o tym mieliśmy okazję słyszeć, wyparował Boeing 777, niestety z prawie 260 pasażerami na pokładzie. Szukają go już ponad tydzień i zamiast odpowiedzi pojawiają się kolejne pytania i hipotezy. Od usterki, porwania, zamachu terrorystycznego po uprowadzenie w celu przywłaszczenia mienia. Teorie są czasami takie, że swobodnie można by napisać na ich podstawie film sensacyjny, co najmniej klasy B, a przy odrobinie starań, nawet klasy A. Oczywiście silenie się na zgadywanie, co mogło się wydarzyć sprowadza się w chwili obecnej do okrutnej zgadywanki, której winno się oszczędzić rodzinom pasażerów, które jak się wydaje irracjonalnie ciągle chcą wierzyć, że ich bliscy są cali i zdrowi.
Warto sobie zadać pytanie jak to możliwe, że samolot, który jest naszpikowany elektroniką, nagle wyparował z ekranów radarów, a później, jeżeli wierzyć doniesieniom mediów i ekspertów pozostawał w powietrzu kilka godzin. Oczywiście zakładając nawet chęć zniknięcia z oczu kontrolerom lotu przez pilota, czy „porwanie” jakże absurdalnie brzmi fakt, zapewne niestety prawdziwy, że wystarczy wyłączyć system lokalizacji i już jesteśmy „niewidzialni”.
Teraz pomyślmy przez chwile, skoro można zamieścić w silnikach samolotu urządzenia, które rejestrują parametry lotu i przekazują je do producenta, skoro nad naszymi głowami latają na różnej wysokości satelity komunikacyjne w tym systemy GPS i GLONASS, które pozwalają na bardzo precyzyjną lokalizację przy okazji ich nadajniki/odbiorniki są lekkie, tanie i mogą być wielokrotnie dublowane ze względu na możliwość ewentualnego uszkodzenia. Tym dziwniejsze jest to, że właściciele flot samochodowych stosują urządzenia w celu monitoringu swojej własności mimo, że są wielokrotnie tańsze a właściciele samolotów nie. Nawet najprostsze urządzenia o rocznym koszcie użytkowania poniżej 100 euro mogą z dokładnością nie większą niż kilka metrów wskazać miejsce gdzie znajduje się pojazd z tymże urządzeniem na pokładzie. Oczywiście urządzenie monitorujące samolot pewnie będzie droższe tak w zakupie jak i w eksploatacji, ale jak pokazują ostatnie dni to proste urządzenie byłoby bardzo przydatne. Co ważne należałoby zrobić tak, aby nie dało się go wyłączyć, nie tylko z kokpitu, ale wcale bez fizycznego demontażu ze struktury samolotu, które by mogło nastąpić tylko na ziemi.
A może komuś niekoniecznie zależy na aż tak dokładnym kontrolowaniu samolotów? Mimo, że czarne skrzynki, które są „pomarańczowe” pomagają w wyjaśnieniu wielu katastrof lotniczych to mimo postępującej technologii i wbrew możliwościom technicznym, rejestrują naprawdę niewiele danych w porównaniu do tego, co by było możliwe przy niewielkim nakładzie kosztów a same rozmowy, nagrywane w kokpicie pilotów są bardzo często fatalnej jakości. Dużo się słyszy o oporze części środowisk pilotów przeciwko bardziej rozbudowanych systemach, twierdzą, że i tak są nagrywani przez cały czas lotu i większa „inwigilacja” nie jest potrzebna i może być dodatkowym obciążeniem psychicznym.
Wprawdzie „czarna skrzynka” nie ma szans uratować życia nikomu na pokładzie samolotu, który właśnie się rozbił, ale ma jednak szansę ratowania życia tym, którzy będą latali po katastrofie. Wyciąganie wniosków z cudzych błędów jest jednym z motorów napędowych technologii lotniczej. A tymczasem warto pamiętać, że statystycznie latanie jest bardzo bezpieczne i każdego dnia tysiące lotów z milionami pasażerów bezpiecznie startują i lądują na całym świecie.
Warto inwestować w dostępne nowoczesne technologie, które są dostępne na wyciągnięcie ręki.