• 17 marca 2023
    • Soft Power

    Niewolnicy własnych fobii stają się problematyczni i niewiarygodni

    • By krakauer
    • |
    • 14 marca 2014
    • |
    • 2 minuty czytania

    Nasza elita polityczna swoimi deklaracjami i działaniami podczas tzw. kryzysu ukraińskiego w zasadzie w całości udowodniła zupełny brak pragmatyzmu i myślenie życzeniowe, a nawet brak zdolności do myślenia scenariuszowego.

    Nie wiadomo dlaczego cała klasa polityczna – rozpoczynając od przedstawicieli najwyższych władz państwowych a na znacznej części zwykłych polityków kończąc – zaryzykowała relacje naszego państwa ze wschodnimi i jak się okazało – także zachodnimi sąsiadami – za nic. Za darmo, za zero!

    Prawdopodobnie zwyciężyły stare fobie – ideologia przedmurza zrobiła swoje na starannie pielęgnowanym trawniku rusofobii. Zanim nasi decydenci się zastanowili, zanim posłuchali doradców, zanim właściwie rozpoznali to, co się w rzeczywistości dzieje – już zdążyli zająć jednoznaczne stanowisko, tak daleko idące, że nie mogli się już potem nie tylko wycofać, ale nawet zatrzymać w swojej niepotrzebnie ostrej retoryce. Co więcej, niektórzy nawet uwierzyli w to, że są reprezentantami interesów sąsiedniego państwa, co więcej, że nasze interesy są rzekomo zbieżne z interesami tego państwa.

    Gdyby nasza rzeczywistość składała się tylko z tego, co znajduje się na wschodzie, to prawie na pewno nie byłoby żadnego problemu. Być może po prostu by nas zlekceważono, sprawa by się rozmyła i przycichła, tymczasem jednak jest o wiele bardziej barwnie. Mianowicie – musimy pamiętać jeszcze o tym, że jesteśmy równolegle postrzegani także przez naszych przyjaciół na zachodzie. Niestety jak jesteśmy postrzegani mogliśmy się przekonać w środę po przemówieniu pani Kanclerz Merkel w Warszawie. Nie ma mowy, żeby ktokolwiek z Zachodu na poważnie chciał zaryzykować relacje z Federacją Rosyjską – trwale zmieniając klucz dotychczasowych możliwości współpracy.

    Obserwując zachodnie media – nie widać w nich histerii rusofobicznej, podobnie nie dzieje się w mediach naszych południowych sąsiadów. Na tym tle biegunka ksenofobiczna – o nic i bez powodów, jaka ma miejsce w naszych realiach to coś wyjątkowego w skali świata, chyba tylko poza Litwą, gdzie przynajmniej dziennikarze starają się pisać o wiele ostrożniej niż w Polsce. Przy czym uwaga jedna wielka różnica – na zachodzie media głównie relacjonują wypowiedzi swoich polityków, natomiast u nas – można zauważyć przesłanki przemawiające za tezą, że to media „napędzają” polityków – z pewnością przynajmniej niektórych.

    To wszystko totalnie obniża wiarygodność naszej klasy politycznej, ponieważ w zderzeniu z politykami z zachodu – mamy pełne rozwarcie poglądów i deklaracji od realnych działań. Przykładowo apele znacznej części naszych europosłów – są po prostu tak emocjonalne, jakby niezidentyfikowane siły stały już w centrum Warszawy grzejąc demonstracyjnie silniki swoich czołgów. Do tego dochodzi oficjalna retoryka naszej dyplomacji i szefa państwa – zupełnie przemawiająca za jedną opcją oraz Pan Prezydent, który zawczasu swoimi deklaracjami ogranicza możliwe pole do działania i rozgrywania polityki.

    Sytuacja powoli staje się obciążająca, świadczą o tym sygnały ze wschodu, gdzie kolejni politycy lub publicyści – wskazują na polskie zaangażowanie w problem, podkreślając naszą jednostronną rolę. Równolegle nie ma „feedbacku” z zachodu, bo 12 F-16 nikt na poważnie nie bierze, jako argumentu, który zresztą nie wiadomo czemu miałby świadczyć.

    Nie da się zrozumieć powodu, dla którego mielibyśmy ryzykować konfliktem – w świetle retoryki, jaką ujawniali publicznie przedstawiciele naszych władz w interesie przyjęcia innego państwa do politycznego porozumienia obiecującego członkostwo w Unii Europejskiej. Cała sprawa jest potwornie zagmatwana i składa się prawie z samych niewiadomych, – co ubezpiecza podjęte ryzyko? Te 12 samolotów? Artykuł 5 Traktatu? Telefon z Białego Domu?

    Proszę się zastanowić w imię czego i dla jakich zysków nasza klasa polityczna podjęła totalne ryzyko, którego koszty w ostateczności – przyszłoby zapłacić całemu społeczeństwu – nie ma znaczenia, czy w kategoriach politycznych, ekonomicznych czy najstraszniejszych militarnych. Po prostu będąc krajem BUFOROWYM Sojuszu, powinniśmy być w retoryce – przynajmniej naszych oficjalnych przedstawicieli o wiele bardziej powściągliwi i pragmatycznie. Ponieważ zawsze stwarza to nam możliwość zachowania twarzy i możliwość podawania ręki WSZYSTKIM.

    Natomiast polityczna jednoznaczność i napastliwość motywowana pokładami własnych fobii powoduje, że stajemy się niewolnikami przyjętych i pryncypiów, nawet jeżeli zorientujemy się ze zdziwieniem, że sytuacja kilka razy zmieniła się wraz z układem odniesienia i skalą wartości. W ten sposób nie wiedząc, kiedy jesteśmy niewiarygodni i problematyczni, ponieważ w nie jednej europejskiej stolicy – poważni ludzie się zastanawiają, o co Warszawie chodzi?

    Zresztą czy Polacy wiedzą, o co chodzi naszym politykom w ich działaniach odnośnie Ukrainy? To jest dopiero problem. Uwaga nie mówimy o powielaniu figur retorycznych powielanych beznamiętnie przez media, – kto jest dobry, a kto gorszy. Obserwując całość – jest prawdopodobne, że Ukraińcy prędzej się dogadają z Rosjanami niż w Polsce zrozumiemy, o co chodziło w tym w znacznej mierze medialnie i PR-owo wykreowanym konflikcie.

    Najgroźniejsze jest to, że prawdopodobnie nikt a na pewno rząd nie ma pojęcia jak wyjść z twarzą z zajętych pozycji, w taki sposób żeby nie być przeszkodą w formalnej normalizacji stosunków Zachodu z Rosją, a zarazem nie być obciążeniem dla interesów naszych sojuszników, w czego konsekwencji jakaś forma lekceważenia może i upokorzenia byłaby nie do uniknięcia.