• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Inni ludzie

    • By nemo
    • |
    • 13 listopada 2011
    • |
    • 2 minuty czytania

    Jest oto taka sytuacja, że człowiek sobie idzie, dokądś, dajmy na to do toalety, za dużą bądź małą potrzebą, i nagle spostrzega, że jak cień podąża za nim ktoś inny… powtarzając każdy krok i każdy gest w postaci parodii. Gdy jednak zatrzymujemy się, by wyjaśnić motywy owego prześladowcy, on też zatrzymuje się, udając, że wygląda przez okno. Wzruszacie ramionami, idziecie dalej, a on znów – też wzrusza ramionami i krok w krok, krok w krok… Wchodzicie więc do toalety, zamykacie się na zamek, załatwiacie sprawę a potem myjecie ręce. On zaś czeka przy kranach, przypatruje się wam uważnie i, gdy zmuszacie suszarkę, by dmuchała dłużej niż przez trzy sekundy, mówi – lewa dłoń słabo była namydlona, a tam jakiś pyłek leży na kołnierzu. Potem życzy wam miłego dnia, na koniec. Albo ktoś was odwiedza, w domu, nie zachowujecie się szczególnie głośno, jak na przykład wasi sąsiedzi, ale na sam dźwięk waszego dzwonka uchylają się drzwi sąsiadki, ta zaś, przez szparę, łypie okiem, kto też was odwiedza, i czy nie jest to przypadkiem ktoś o ekscytująco odmiennej płci od waszej, lub – co gorsza – tej samej. A rano, mijając was na schodach, uśmiecha się domyślnie i zagaja – coś pan dzisiaj niewyspany, kochany panie Nemo… Kochany, widzicie ją. Szczęściem nie dodaje, choć wiem, że ma to na końcu rozdwojonego języka, że pachnę seksem, na jej nos. Czasem zaś, na szosie, uczepi się waszego tylnego zderzaka jakiś uparty delikwent, mimo że jedziecie dość szybko, jak na krajowe warunki drogowe, starając się nie przekroczyć magicznej dziewięćdziesiątki o magiczne 10 kilometrów na godzinę. Ten jednak trzyma się, jak przywiązany i w żaden sposób nie można go odczepić, aż w końcu wyprzedza was, natychmiast odbijając w prawo i wrzuca kierunkowskaz, że będzie skręcał tam właśnie, gdzie na końcu polnej drogi widnieje pokryta strzechą, niczym jego czerep, przaśna stodoła. A gdy już skręci, błyska wam po oczach wielką srebrną rybą, przyczepioną, nie wiedzieć po co, obok tablicy rejestracyjnej. Spieszy się tak, żeby mu ta ryba nie zepsuła się od jego głowy?

    Wokół nas bowiem, może na skutek nieudolności terrorystów czy też z powodu nadmiernych osiągnięć medycyny, żyje, niestety, mnóstwo innych ludzi. Często ludzie ci, nie mając własnego życia, podczepiają się do waszego niczym glon do kadłuba i płyną dalej na wasz rachunek. A zaproś sobie, jeden z drugim, swoich gości, byle nie zrzucali butelek na podłogę. Uczepcie się tylnego zderzaka tira wiozącego krowy, może zahamuje gwałtowniej niż ja, zobaczycie wtedy, jakie to ekscytujące doświadczenie. Niektórzy uwielbiają społeczne role, sensowne tylko wtedy, gdy społeczeństwo ich zauważa i wchodzi w interakcje, są zaś tacy – i ja właśnie do nich się zaliczam – którym społeczeństwo potrzebne jest wyłącznie do upieczenia chleba i uszycia butów, a jakichś innych szczególnych kontaktów z bliźnimi sobie nie życzą. Raz czy dwa ktoś mi się ukłonił, bardzo pięknie, nawet jestem w stanie się odkłonić, jak uczyła mnie babcia, jednak trzeci i czwarty raz to już za wielka poufałość i problem wyłącznie w tym, jak tu grzecznie dać do zrozumienia – że ktoś nie w moim jest guście. Bo w ogóle mało kto jest w moim guście, taka, widzicie, przypadłość, co poradzić. Bez urazy.

    Pojawiła się dziwna maniera komentowania cudzych myśli. Pisanie bloga, szczególnie w formie humoresek, to czynność intymna, rodzaj wizyty w toalecie, gdzie wpuszcza się w rury pewne substancje, i powinno być jasne, że blog nie nadaje się do komentowania dokładnie tak samo, jak zawartość rur kanalizacyjnych. Jedni szukają towarzystwa podczas oddawania moczu – stąd zapewne publiczne toalety – inni zaś podczas modlitwy, uprawiając politykę, czy prezentując swe poglądy, jeszcze inni najszczęśliwsi są, gdy towarzystwo zajmuje się sobą, podczas gdy oni załatwiają swą sprawę na uboczu, bądź sączą swego drinka pod ścianą, obserwując dyskretnie, co się wokół dzieje. Kiedyś może nawet, na jakimś blogu lub w książce, swe obserwacje zwerbalizują, ale nie po to przecież, by obserwowani rozpoznali tam siebie albo, co gorsza, dodali do tekstu swoje wyjaśnienia, nie zgadzając się z tym czy owym szczegółem lub to i owo widząc zupełnie inaczej, najczęściej na skutek wyrwania z kontekstu. Przy czym najważniejszy kontekst to, wyjaśniam, bo nie wszyscy wiedzą, osobowość autora. Każdy żyje we własnym świecie i swój ma za jedynie prawdziwy. Gdy przez jakiś przypadek zapozna się ze światem cudzym, zazwyczaj – nieprzygotowany – doznaje szoku i sporo czasu upływa, zanim zda sobie sprawę, że tak właśnie jest. Że każdy człowiek to inny świat, nic na to nie poradzisz. Jeśli tego nie rozumie, próbuje nawracać autora na własną religię przykrawając go do własnego formatu. Zdarzają się też komentatorzy, którzy do perfekcji opanowawszy narzędzie analizy, wyrywają ci zdania z kontekstu, cytując je na początku swych wypowiedzi, ale ci nigdy niczego nie zrozumieją, bo zapomnieli o sztuce syntezy. Pozdrawiam.

    Po co więc pisze się blogi, felietony lub powieści? Nie wiem, najczęściej dla pieniędzy, także dla zabicia czasu, bo nic z nich przecież istotnego dla czytających nie wynika. Na pewno zaś nie w celu wszczęcia dyskusji, bo dziś każdy może swój świat opisać, nie wchodząc innym w paradę. Czy zależy piszącym, by istnieli czytający? Pewnie tak, gdy od ich liczby zależy cokolwiek innego, na przykład honorarium. Tam więc, gdzie w grę wchodzi honorarium, zabiegam o czytelnika, podlizując mu się i umizgując do niego nieprzystojnie. Tu zaś, gdzie wolno mi być sobą, robię co chcę – wywalam ozór, wypinam chudy tyłek i w ogóle jestem niemiły, bo taką mam naturę. Komu to odpowiada – witam z największą na jaką mnie stać pobłażliwością. Kto zaś ma inne zdanie na ten czy inny temat – niech łaskaw będzie zachować je dla siebie lub niech założy własny blog i tam komentuje cudze blogi aż do znudzenia – proszę, pomysł oddam w dobre ręce. Swoje zastrzeżenia może umieszczać także na publicznych forach, nawet w postaci tacy-pao, dodając oczywiście link do Nemo. Podzielasz moje zdanie, trudno, nie w każdym wypadku można być oryginalnym, masz inne – tym lepiej. Czemu jednak miałbyś je wyrażać pod moim tekstem?

    Być może mam sieczkę w głowie i kompletnie nie rozumiem zjawisk, jakie wokół poddają się obserwacji, a ludzkie zachowania interpretuję opacznie i niespójnie wywodzę mój na nie punkt widzenia. Być może inni – bardziej cywilizowani – zobaczyli już dawno to o czym piszę zupełnie inaczej, ja zaś oczywiście nie widzę przeszkód, by każdy zniesmaczony moją optyką do nich wrócił, opuszczając elitarne strony obserwatorapolitycznego. Mój pomysł na pisanie na tym właśnie polega, że piszę dla siebie i dla tych barbarzyńców wyłącznie, którzy potrafią patrzeć moimi oczami. A jeśli tacy się znajdą, niech ich będzie tylko od 100 do 200 dziennie, jak dotychczas, ci jednak, jako podobni do mnie, na pewno nie uznają za wskazane wszczynać ze mną dyskusji. Uściślijmy więc – wyłącznie w swoim imieniu i wyłącznie do swoich piszę. Jak większość mediów w tym kraju, zresztą, które hołdują zasadzie: masz inne poglądy, załóż własną gazetę. Taki już ze mnie pozbawiony poczucia więzi z własnym gatunkiem stary zgred, nikt nie powie, że nie uprzedzałem. Takie mam zasady – może mieć swoje zasady racjonalista.pl, może Polityka, mogę je mieć również ja, Nemo.

    Często powstrzymanie się od komentarza powoduje, że myśl, jaką sprowokowałem, fermentując w mózgu dłużej, do bardziej oryginalnych wniosków doprowadzi, niż ta sama – natychmiast przelana na ekran. Czego wam wszystkim życzę.

    Nemo