• 17 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Przygotujmy się na „eurosceptycyzm” po wyborach europejskich

    • By krakauer
    • |
    • 27 stycznia 2014
    • |
    • 2 minuty czytania

    Polska do tej pory była absolutnie hurra optymistyczna w odniesieniu do Unii Europejskiej i samej idei współistnienia w ramach Unii. Tendencje odśrodkowe są napędzane przez ksenofobię w kilku ważnych krajach, w zasadzie nie ma dzisiaj kraju w Europie, który byłby z Unii zadowolony. Nawet potężne Niemcy, nie są zachwycone Unią w istocie transferową. Państwa, które popadły w kłopoty gospodarcze i nie stać ich na dotychczasowy tryb funkcjonowania szukają naturalnego winnego. Obarczanie wszystkim, co złe Polaków stało się modne, podobnie zaczyna się wypominanie Polsce funduszy unijnych, aczkolwiek jest to błazenada, bo w istocie – w skali rocznej są to niewielkie udziały w budżecie Unii. Jednakże, jako beneficjenci zarówno funduszy jak i socjalnych benefitów – jesteśmy na cenzurowanym.

    Nikt na zachodzie nie odważy się powiedzieć swoim wyborcom, że dzięki sukcesowi Polski i możliwości bezpiecznego lokowania tutaj pieniędzy – oni mają może niewielką, ale jednak na pewno pożądaną część swoich wysokich stóp zwrotu i bogactwa. Tego nikt głośno nie powie, ale nam też nie byłoby do śmiechu jawne mówienie o Polsce, jako o inwestycji neokolonialnej. W naszym interesie jest długofalowe zachowanie stanu istniejącego, w tym znaczeniu, że dyfuzja, jaka następuje – może nie jest dla nas wymarzonym układem wymiany międzynarodowej, jednakże ujawniła pewne naturalne problemy socjalne i gospodarcze oraz je naturalnie zamortyzowała. Dzięki temu nasza gospodarka jest jedną z najzdrowszych i najbardziej elastycznych w całej Unii Europejskiej i to pomimo rzeczywistej dysfunkcji.

    Musimy się jednak liczyć z tym, że w nowym Parlamencie Europejskim, którego kompetencje zgodnie z postanowieniami Traktatu z Lizbony – wzrosną, a my przy tym utracimy część swojego potencjału głosowania. W praktyce będzie to niekorzystne nie tylko dla nas, ale także dla innych krajów, którym najbardziej zależy na utrzymaniu status quo, czyli Niemcom. Stwarza to poważną szansę, na wzruszenie spraw, które już raz odpuściliśmy w przypadku, gdyby doszło do kolejnej renegocjacji Traktatu.

    Nie można, bowiem wykluczyć, że państwa dążące do rekonfiguracji zasad swojego członkostwa zażądają zmian i ustępstw ze strony Wspólnoty na ich rzecz. Nie ma tutaj znaczenia, czy będzie to czynione na użytek wewnętrzny, czy w rzeczywistym interesie państwa. Liczy się tendencja, a ta będzie odśrodkowa – ekskluzywna, wyłączająca. Wówczas może dojść do dramatycznych wyborów, w których właśnie nasz osłabiony głos może zniweczyć ideę powszechnej Unii. Jednakże nie mamy na to już dzisiaj wpływu, trzeba się realnie zastanowić nad propozycją dla innych państw, – co dalej? Nie możemy zupełnie biernie odpuszczać kształtowania strategicznych założeń polityki dalszego przekształcania się Unii. Ponieważ mamy w niej także własne interesy i Unia taka jak obecnie – po wykorzystaniu funduszy netto, może nie przestanie być dla nas atrakcyjna, ale na pewno „nie będzie robić szału”. W tym znaczeniu, że szklany sufit będzie dotyczył już nie tylko zwykłych obywateli, po prostu zaczniemy się dusić w układzie – poddania ekonomicznego i ograniczenia politycznego, bez korzyści, które zadowalałyby wszystkich, przynajmniej na tyle, żeby dalej popierali obrany w 1990 roku kurs.

    Dla wszystkich jest oczywiste, że Unia taka, jaką mamy dzisiaj musi się zmienić, musi ulec zmianie i modyfikacji – musi się reformować. Dalszy brak centrum decyzyjnego w znaczeniu zdolności i władztwa do wydawania wiążących poleceń oraz wytyczania wiążącego kierunku – to obniżenie potencjału efektywności całości. Ten kryzys wyraźnie to pokazał, zapłaciliśmy cenę za Unię – odrębnych państw narodowych, zamkniętych w swoich narodowych parlamentach i zainteresowanych głównie swoimi prymitywnymi partykularyzmami. Bez wspólnego ośrodka władzy, bardzo szybko zaczniemy odstawać od innych globalnych graczy. Proszę zwrócić uwagę, że w USA w zasadzie decyzję podejmuje jeden człowiek. Owszem, Prezydent ma całe sztaby doradców i instytucje monitorujące oraz analityczne. Jednakże kluczowe decyzje strategiczne podejmuje sam, czasami musi przekonać Kongres. W Rosji, którą zachód krytykuje za autorytaryzm – właśnie on decyduje o jej sile. Pomysł, koncepcję ideę – Prezydent jest w stanie wcielić w życie nieomal natychmiast. W Chinach jest bardzo podobnie – Komitet Centralny przeprowadzi wszystko, co nie naruszy za bardzo interesów głównych graczy i nie będzie ciosem w fundamenty systemu.

    Jak jest w Europie? Proszę z ręką na sercu odpowiedzieć, – kto zna proces legislacyjny? Kto, za co odpowiada? W ogóle czy czujemy różnice pomiędzy kompetencjami państw narodowych a Unią? Poza tym można sobie mówić o Radzie Unii Europejskiej i jej przewodnictwu – prezydencji, jednakże kluczowe decyzje podejmują dwa główne państwa – Niemcy i Francja, co było niedawno bardzo wyraźnie widoczne. Jeżeli więc poza formalnym systemem pełnego absurdu podejmowania decyzji mamy jeszcze mechanizmy nieformalne – to czy to może działać efektywnie? Otóż ku zdziwieniu wszystkich tak i to nawet bardzo, jeżeli chodzi o kwestie w rodzaju unijne normy dla serów, pasów bezpieczeństwa, wykładzin podłogowych, itp. Natomiast, jeżeli idzie o sprawy zasadnicze – jak np. czy dalej fundować słodkie życie rolnikom, czy też wesprzeć nowoczesne technologie w przemyśle albo zbudować Unijną armię – nie ma mowy w ogóle o podjęciu tematu.

    Taka Unia daleko nie zajedzie, a transfery się właśnie kończą – w tym Parlamencie Europejskim, który wybierzemy prawdopodobnie nie będzie już szans na kontynuowanie Unii transferowej. Dlatego zaproponujmy coś – nawet, jako ucieczkę do przodu! No, ale żeby być wiarygodnym musielibyśmy mieć Euro, tymczasem nasz rząd i opozycja woli amortyzować zamożnością polskiego społeczeństwa – towary sprzedawane do zamożnej strefy Euro, niż w niej bezpiecznie osiąść i gospodarować na innych – owszem twardych zasadach, ale się BOGACIĆ, BOGACĄC SPOŁECZEŃSTWO.