- Wojskowość
Co nam dał Afganistan?
- By krakauer
- |
- 26 stycznia 2014
- |
- 2 minuty czytania
Nic.
I na tym można by skończyć artykuł, zapominając o wydanych pieniądzach ale niestety byli polegli oraz zostało kilkuset rannych, którzy zaczynają pozywać państwo o wysokie odszkodowania. Ci młodzi ludzie zdali sobie sprawę, że w niewiadomym celu wysłano ich w miejsce, gdzie stracili zdrowie ryzykując życie na darmo. Czytając około-wojskowe portale społecznościowe i fora, można łatwo natknąć się na apele o wsparcie terapii, dofinansowanie sprzętu rehabilitacyjnego, czy zabiegu na zachodzie, który może poprawić funkcjonowanie w życiu codziennym bo rehabilitacja gipsem to za mało! Ich żony i partnerki, to nie są ich prababcie, które za Powstańcami Styczniowymi jechały na zesłanie na Sybir lub dalej. Dzisiaj młode polki, chcą żyć i potrzebują pieniędzy a wojskowy kaleka na głodowej rencie to ciężar a nie bohater.
Nasze państwo, które ich tam wysłało, nie utożsamia się z ich problemami w stopniu adekwatnym do potrzeb weteranów. Państwo formalnie ma rację, szeregowiec z pensją zasadniczą około 2300 zł netto – ma szansę na rentę w wysokości około 1800 zł plus jakieś świadczenia rehabilitacyjne, jednakże musi się o każde kilkadziesiąt złotych ubiegać i szarpać. Formalnie – zgodnie z przepisami, nic więcej tym ludziom się nie należy, ale oni porównują się do rówieśników pracujących na cywilnych etatach w kraju i swoich kolegów – amerykańskich weteranów. W obu przypadkach te porównania są przerażające, niepełnosprawny żołnierz w naszej gospodarce – bez znajomości pracy nie dostanie. Amerykańscy weterani mają świadczenia pozwalające na takie porównania, dalej mogą utrzymać swoje rodziny z rent i odszkodowań. O różnicach w standardzie opieki medycznej i zaopatrzenia ortopedycznego, które często decyduje o możliwości do w miarę samodzielnej egzystencji nie ma nawet co pisać. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że szereg biurokratów wojskowych w sporach o podwyższenie świadczeń używa argumentu przywołującego – dobrowolną zgodę na wyjazd żołnierza, którą każdy z nich przed wyjazdem podpisał.
Bzdurą jest twierdzenie, że sprawdziliśmy sprzęt. Owszem było trochę bojowego strzelania, ale testy terenowe sprzętu można przeprowadzić wysyłając go na popularny rajd. Doświadczenia ogniowe to za mało, żeby mieć dobre wojsko. Ważne są jeszcze doświadczenia taktyczne, które w warunkach Afganistanu były na bardzo niskim poziomie dowodzenia typu placówka, czujka, patrol, maksymalnie pluton, ewentualnie we współdziałaniu z sojusznikami (a szczególnie ich lotnictwem) osiągano poziom kompanii. Nasi żołnierze w swojej rutynowej służbie spędzali czas na punktach kontrolnych lub patrolowali wyznaczony odcinek drogi. Czasami dokonywali sprawdzeń i poszukiwań w terenie, ale to wszystko to były bardziej działania policyjne i przeciw partyzanckie niż pełnoskalowy konflikt z równorzędnym przeciwnikiem. Oczywiście konflikt asymetryczny rządzi się swoimi prawami, ale nasz poprzez udział w nim nasze wojsko nie uzyskało doświadczeń potrzebnych do obrony naszych granic.
Bezwzględnie pozytywne okazało się to, że w porównaniu z innymi, często lepiej wyposażonymi – sojusznikami, wcale nie jesteśmy od nich gorsi. I tylko wzrost tego poczucia pewności, jest jedynym bezdyskusyjnym pozytywem, ale trzeba mieć świadomość że NATO poniosło w Afganistanie porażkę. Polityczną, militarną i moralną, bo przecież ilość narkotyków produkowanych w Afganistanie nie maleje, Talibowie nadal są potęgą, a zwykli mieszkańcy patrzą na zachodnich żołnierzy jak na kolejną armię, która nie wiadomo po co przebywa na terytorium ich klanów.
Próby wprowadzenia demokracji i obyczajów w zachodnim rozumieniu oraz poprawa losu kobiet nie udały się. To zupełnie odmienna kultura, którą należy szanować tak jak USA i ich zachodni sojusznicy nauczyli się szanować odmienne obyczaje w Arabii Saudyjskiej i innych krajach Islamu.
Koszty wojny trzeba było ponieść jako cenę bycia w układzie z zachodem, jednakże niech to będzie ostatnia głupia i bezcelowa awantura na antypodach, w której w interesie PR-u amerykańskich stacji telewizyjnych braliśmy udział. Pod koniec XIX wieku byliśmy pod trzema zaborami i nas nie dotyczyła tzw. polityka kanonierek, którą ówczesne mocarstwa stosowały dla rozbudowy swoich kolonialnych imperiów. Dlatego nie mamy historycznego porównania i łatwo daliśmy się nabrać na głupoty o szerzeniu demokracji i walce z terroryzmem, w kulturze klanowej gdzie każdy ma broń, turban i szatę skrywającą poczucie honoru, który nieobacznie podeptaliśmy.
Na zakończenie zapytajmy o cele naszego zaangażowania w Afganistanie? Co założono? Co osiągnięto? W 10 letniej operacji zamorskiej, przez którą przewinęła się mniej więcej jedna czwarta (około 25000) stanu etatowego naszej wyjątkowo drogiej zawodowej armii. Niech politycy się rozliczą – przez społeczeństwem, a w szczególności przed tą jego częścią w mundurach. Przecież wojskowi i wojskowi już w cywilu, nie są idiotami i doskonale rozumieją arkana afgańskiej operacji. Co nasza obecność przyniosła Afganistanowi i jego mieszkańcom, nie ma po co pytać.
Być może jednak teraz będziemy mogli wymagać więcej od naszych sojuszników niż jedna bateria pojemników na rakiety „Patriot”, dwa kartony z dolarami i dwie fregaty z komputerami na karty perforowane bez rakiet. Chociaż w polityce nie można mieć złudzeń, złudzenia opłaca się krwią, cierpieniem kalek, łzami rodzin, złamanymi życiorysami. Jednakże, gdyby to miało jakikolwiek cel – nawet humanitarny – to można byłoby uznać całość zaangażowania za uzasadnione. Jednakże tutaj nic takiego się nie pojawia, co nam dał Afganistan?
Nic.
Poza stratami.