- Paradygmat rozwoju
Pieniądze nie są jedynym spoiwem Unii Europejskiej!
- By krakauer
- |
- 24 grudnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Twierdzenie co niektórych prawicowych oszołomów o tym, że jedynym spoiwem Unii Europejskiej są pieniądze to głupota, idiotyzm, prostactwo, kłamstwo i nowomowa, gorsza od tego co Lenin mówił o kapitalizmie. Jeżeli ktoś w tak prymitywny, płaski i jednoznaczny sposób postrzega Unię Europejską, nie powinien w ogóle być zauważany w życiu publicznym. W zasadzie bowiem niezwykle trudno jest to porównać z czymkolwiek, gdyż przyrównywanie tak złożonego tworu jakim jest Unia Europejska do prostego mechanizmu rozdziału pieniądza to po prostu prymitywizm. Podobnie można powiedzieć o jednym czy drugim prawicowym oszołomie, że wszystko co robi to je, oddycha, wydaje nieartykułowane dźwięki i się wypróżnia. Jeżeli to wystarczy do opisania mimo wszystko człowieka, bo nawet u prawicowych oszołomów, w tym oszołomionych wartościami prawicowymi publicystów jakieś procesy myślowe zachodzą – to na pewno jest to z krzywdą dla ich człowieczeństwa. Podobnie jest z Unią Europejską, której złożoności i wieloaspektowości nie można w sposób tak krzywdząco prymitywny postrzegać.
Natomiast ciekawym jest twierdzenie prorokujące rozpad Unii, jeżeli skończą się jej pieniądze. Rzeczywiście bowiem samą istotą unii transferowej, z jaką w większości mamy obecnie do czynienia jest przekazywanie przepływów pieniężnych pomiędzy zainteresowanymi podmiotami, zgodnie z kierunkami wyznaczonymi przez zatwierdzone polityki. Tak się akurat składa, że jesteśmy największym beneficjentem tej polityki, która jako jedyna jest w stanie dopomóc nam w przezwyciężeniu zapóźnieni cywilizacyjnych z jakimi mamy do czynienia od początku okresu transformacji. Jeżeli więc miałoby się okazać, że Unia Europejska ma się skończyć na transferach, to znaczy się że chyba tylko my tak postrzegamy jej rychły koniec, albowiem w ogóle nie zrozumieliśmy istoty, celów i znaczenia Unii. Naprawdę posądzanie kogokolwiek o tak prymitywne pojmowanie natury Unii Europejskiej jest przerażające samo w sobie, jednakże niestety z tego typu poglądami spotykamy się w naszej nieszczęsnej publicystyce około-prawicowej.
Jeżeli ktoś nie zauważył wartości dodanej jaka wynika z samego faktu istnienia Unii Europejskiej i szans jakie ona stwarza dla krajów europejskich na płaszczyźnie globalnej dyskusji w duchu procesów globalizacji, dyfuzji i maksymalizacji wymiany – cichego, ale narastającego konfliktu o podział globalnego bogactwa, głównie poprzez podział dostępu do surowców i rynków zbytu – to w niczym komuś tak ślepemu już nie pomożemy. Jednakże nie zauważanie synergii jaką stwarza Unia wymaga naprawdę bardzo złej woli i to ujawnianej w sposób intencjonalny a nie przypadkowy (dobrze żeby się im nie udało zamiast – o jaka szkoda, że się nam nie udało). W tym kontekście rzeczywiście można odczytywać sposób pojmowania Unii przez co niektórych, którzy chcieliby być w niej odizolowanym prawie aryjskim narodem, wierzącym w swoją wersję Chrystusa, nałapać się inwestycji i funduszy unijnych, które w istocie też są inwestycjami – ile się da, a następnie powiedzieć Brukseli – do widzenia!
Na szczęście od czasu podpisania traktatu w Lizbonie to nie jest już możliwe i obecna Unia Europejska zmierza w kierunku zjednoczonego super-państwa, które miejmy nadzieję jak najszybciej odbierze poszczególnym członkom ich kompetencje w zakresie tak kluczowych kwestii jak formułowanie polityki gospodarczej, czy też zagranicznej, a docelowo także obronnej.
My będziemy mogli tylko na tym skorzystać, albowiem przez lata nie prowadziliśmy żadnej polityki gospodarczej poza otwieraniem się na kapitał zagraniczny, treścią i celem naszej polityki zagranicznej było słynne przystąpienie do struktur zachodnich, a w zakresie polityki obronnej to raczej jesteśmy problemem buforowym wymagającym doinwestowania niż silnym graczem. Dlatego też, na zacieśnianiu współpracy wewnątrz europejskiej możemy tylko i wyłącznie zyskać. Chociażby dlatego, ponieważ nie można nami rządzić gorzej niż robiliśmy to sami przez ostatnie lata, już nawet nie siłując się na to która ekipa bardziej coś popsuła, albo zaprzepaściła. W warstwie faktograficznej jesteśmy mizernym, miernym, zakompleksionym krajem z polityką zewnętrzną realizowaną na rzecz zamorskiego mocarstwa. Tak jesteśmy postrzegani – przez wschód i zachód. Tylko od nas zależy czy uda się nam zmienić ten negatywny wizerunek.