- Społeczeństwo
Jak zlikwidować kolejki do lekarzy?
- By krakauer
- |
- 21 grudnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Niestety pan minister zdrowia – Bartosz Arłukowicz, człowiek który zdradził swoją partię, przechodząc do obozu rządzącego na to ważne stanowisko otrzymał od premiera proste zadanie – ma spowodować zmniejszenie skandalicznie długich kolejek oczekiwania na wizyty u lekarzy specjalistów, przeprowadzane specjalistyczne zabiegi medyczne.
Jest to zadanie tytaniczne, w pewnym sensie pan Arłukowicz stał się przez to oświadczenie pana premiera człowiekiem tragicznym, albowiem nie da się łatwo sprostać skali tego wyzwania. W pewnym sensie, nie da się tego zrobić w ogóle, a na pewno w jednym roku, to nie jest możliwe w naszym systemie.
Kolejki do lekarza w Polsce mają wymiar systemowy, ponieważ cały system jest skonstruowany źle, nie ma na celu leczenie pacjentów nie mówiąc już nawet o profilaktyce, ale po prostu stanowi połączenie socjalistycznych zakładów pracy z nowoczesnym systemem zamawiania usług praktycznie na zasadach rynkowych. W efekcie z jednej strony mamy totalną niewydolność i działanie ukierunkowane na wszystko, tylko nie na efektywność a z drugiej strony wyjątkowo wydajny i skonstruowany z myślą o osiąganiu korzyści finansowych system zamawiania usług. System zmusza podmioty publiczne, nie rozliczające się na zasadach rynkowych do konkurowania z podmiotami działającymi na zasadach rynkowych. Całość funkcjonuje w sposób tak przerażający, że ilość realnych świadczeń podlega stałemu ograniczaniu, a zyski podmiotów wyspecjalizowanych w drenowaniu całości rosną, w tym w szczególności komorników i firm egzekucyjnych wyspecjalizowanych w drenowaniu służby zdrowia.
Nie da się ocenić na podstawie żadnych wskaźników, jaki procent środków przekazywanych do systemu – rzeczywiście służy pacjentom. To nie jest możliwe w naszych warunkach, a warto zauważyć, że cały system był już tworzony w czasach, kiedy arkusze kalkulacyjne były stosunkowo zaawansowane. Niestety nie udało się jak zwykle, albo po prostu miało się nie udać.
Zasilanie systemu dodatkowymi pieniędzmi, ze względu na jego chroniczną niewydolność i podłe funkcjonowanie ogólne, naprawdę w oderwaniu od efektywności – nie ma żadnego sensu. Środowisko zajmujące się publiczną służbą zdrowia udowodniło sobie i całemu krajowi, że zawsze będzie w stanie wydać każde pieniądze, bez najmniejszego efektu dla pacjenta.
Pacjentami naprawdę nikt się nie interesuje, są zakałą systemu – problemowymi osobnikami, które generują dodatkowe koszty, jakby to było mało problemu z wynagrodzeniami personelu, czy też utrzymaniem obiektów i sprzętu.
Mało kto to zauważa, że interesy głównych uczestników – interesariuszy systemu tj. lekarzy, białego personelu, innych pracowników służby zdrowia, dostawców usług i urządzeń medycznych, właścicieli obiektów służby zdrowia, ministerstwa, płatnika a pacjentów – są rozbieżne, najczęściej przeciwstawne. Nie ma czegoś takiego jak koncentracja na pacjencie, w zasadzie nasza służba zdrowia mogłaby doskonale funkcjonować bez przyjmowania kogokolwiek, czego oczywiście nie można powiedzieć o składkach, te jak najbardziej są potrzebne.
Bez wyeliminowania patologii nakazującej płatnikowi oszczędzanie w każdym jednostkowym przypadku, które w połączeniu ze słynnym limitowaniem zamawianych usług jest ludobójcze – nie da się niczego zmienić. Sama wycena świadczeń przeprowadzana przez płatnika to zaawansowana kosmologia, wywołująca pomstowanie, wrogość i nienawiść ze strony znacznej części świadczeniodawców, z wyjątkiem tych z nich, którzy mieli to niekwestionowane szczęście, że udało się im znaleźć w kontrakcie i mogą wykonać określoną ilość procedur w roku. Za nadwykonania, które ma chyba każdy szpital mający SOR nikt nie zapłaci, chociaż płatnik wykształcił taką procedurę, że jak zaoszczędzi w ciągu roku na „normalnych” tzn. planowych wykonaniach, to zdarza się, że sypnie pieniędzmi dla potrzebujących. Jednakże jak w takich warunkach planować budżet?
Kolejną realną przeszkodą w funkcjonowaniu systemu jest brak jakiejkolwiek prawdziwej konkurencji. Czegoś takiego nie ma pomiędzy jednostkami sektora, prywatne lecznictwo – to nadal jedynie luksus dla bardziej zamożnych, albo dla dzieci, które nie mogą czekać na lekarza specjalistę i rodzice wydają na ich leczenie prywatne pieniądze pomimo płacenia składek na publiczne ubezpieczenie.
Zniecierpliwiony pacjent ma prawo zwątpić – dlaczego ma czas oczekiwania np. 5 miesięcy lub 40 miesięcy – w zależności od rodzaju świadczenia Co więcej – publikowane są listy oczekujących, tak żeby pacjenci mogli monitorować swoją pozycję. Już samo to jest czymś nienormalnym.
Nikt nie wie, gdzie znikają w systemie pieniądze, nikt nie jest w stanie podać powodów dla których terminy oczekiwania są tak długie i rosną. Uzasadnianie tego przyczynami systemowymi tj. małą ilością specjalistów lub aparatury – jest zakłamaniem, ponieważ często ci sami ludzie – przyjmują po godzinach za prywatne pieniądze, mając o wiele większe wyniki jeżeli chodzi o ilość badanych, diagnozowanych i leczonych pacjentów. Wskazuje to na problem z pośrednictwem – sterowaniem przepływem pieniądza. Formalne tłumaczenie jest takie, że wysoka cena coraz bardziej skomplikowanych procedur medycznych rośnie z roku na rok i żeby je finansować, trzeba szukać oszczędności tam gdzie to jest możliwe.
Sam pomysł dodatkowych ubezpieczeń nie jest złym pomysłem, jednakże należy rozważyć jego konstytucyjność. Jeżeli jest część społeczeństwa, którą stać na ponoszenie – dobrowolnie – dodatkowych ciężarów, a w zamian za to – te osoby mogłyby zyskać na czasie dostępu do świadczeń, to nie można tego zaprzepaścić, trzeba tą szansę wykorzystać, gdyż ogólne zmniejszenie ilości pacjentów oczekujących – będzie co najmniej neutralne dla reszty oczekujących.
Można także za wzorem innych państw Europy Środkowej pomyśleć o wprowadzeniu obowiązkowej odpłatności za standardowe świadczenia, jak również dostęp do świadczeń. Oznaczałoby to konieczność wprowadzenia ceny za każdy dzień pobytu i wyżywienia w szpitalu dla np. osób pracujących, jak również odpłatności za każdą wizytę u lekarza pierwszego kontaktu, dzięki czemu można by liczyć na zmniejszenie ilości wizyt, ze strony osób, które codzienną wizytę lekarską uznają bardziej za obyczaj i pozycję w tygodniowym harmonogramie spraw, niż realną potrzebę.
Jednakże w ostateczności i tak nie da się uzdrowić systemu, ponieważ opiera się on na ludziach przywykłych do patologii i doskonale się w niej orientujących. Niestety bez głębokich zmian, naprawdę reorganizujących wszystko – jak np. totalna prywatyzacja, albo ponowna totalne upaństwowienie – nie ma o czym mówić. Dotychczasowy model łączący elementy publiczne i prywatne się nie sprawdza, to nie działa tak jak powinno, a drastyczne pogorszenie się funkcjonowania całości systemu, w tym jego sprawności i efektywności widać gołym okiem na przestrzeni ostatnich 5-7 lat.