- Polityka
Donald Tusk przewodniczącym Komisji Europejskiej?
- By krakauer
- |
- 21 grudnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
To, że pan Donald Tusk zapowiada, że do 2015 roku chce zajmować się sprawami polskimi w Polsce, a przez to pośrednio sugeruje, że nie zamierza zajmować się sprawami w wymiarze europejskim to jeszcze nic nie znaczy. Jeżeli europejskie media piszą o tym, że Angela Merkel rozgląda się za nowym kandydatem na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej to znaczy, że coś jest na rzeczy – można powiedzieć „Rzesza” wzywa – więc nie wypada się ociągać.
Biorąc pod uwagę, że w kraju pan premier spalił za sobą ziemię i nic nie pozostawił – może i rzeczywiście wizja ucieczki na stołek w Brukseli, z punktu widzenia Donalda Tuska nie jest zła, będzie miał dobrą pensję, immunitet, cały świat będzie się z nim liczył, co więcej – dobrze odłoży sobie na emeryturkę. Świetna sprawa z personalnego punktu widzenia, wystarczy spełnić tylko dwa warunki: po pierwsze mówić w miarę zrozumiale po angielsku a po drugie cieszyć się sympatią pani eurokanclerz.
Co oznaczałby Donald Tusk na stanowisku przewodniczącego Komisji Europejskiej? Dla Polski prawdopodobnie nic, albo przynajmniej niewiele. Dla Europy – uwaga, bo mógłby oznaczać albo katastrofę, albo odrodzenie idei europejskiej. Katastrofę, ponieważ Tusk i w ogóle Polacy są oskarżani o zbytni euroentuzjazm, podczas gdy w Europie panuje raczej euro-sceptycyzm. Może zaistnieć sytuacja, w której nowy przewodniczący Komisji, byłby przewodniczącym – eurorealistów i euroentuzjastów (niewielu), natomiast wobec niego zawiązałaby się rzeczywista i realna koalicja.
Byłoby bardzo śmiesznie, gdyby euroentuzjasta Tusk przyczynił się do upadku wspólnej europejskiej idei, brnąć w niemocy swoich nieumiejętnych działań, albowiem nie oszukujmy się, ale pan Tusk nie ma w Unii Europejskiej żadnego innego zaplecza niż to, które może mu dać pani Merkel, a Unia bez Francji nie istnieje, po prostu nie ma racji bytu.
Na tym wydarzeniu bezwzględnie skorzystałaby polska scena polityczna, ponieważ bez Tuska, wszystko byłoby zdrowsze. Trudno ocenić, kto zostałby premierem? Może od razu pani Bieńkowska? To chyba najlepsza kandydatura z obozu władzy i nie ma co ukrywać naprawdę pożądana w tym sensie, że mogłaby odnowić wizerunek całego rządu.
Wszystko zatem układa się w bardzo interesujący scenariusz, na którym możemy wszyscy skorzystać, jest jednak jeden problem – trochę szkoda Europy, ponieważ chyba nikt, kto widzi jak działa nasz rząd i podległa mu administracja nie ma złudzeń, że w sposób podobny nie zostanie popsuta administracja unijna, gdzie nie oszukujmy się, ale orły raczej nie pracują! Po prostu szkoda poświęcić Europę na ołtarzu zabawy pana Tuska w zarządzanie. Jeżeli bowiem nie sprawdził się na takim poligonie doświadczalnym jak wschodni Nebenland, zwany dla niepoznaki Polską, to jaką Europa ma gwarancję, że nie popsuje niczego na poziomie unijnym.
Z drugiej strony, ponieważ zawsze musimy patrzeć w sposób ostrożny na każdą niemiecką propozycję – może o to właśnie chodzi, może po to Polak ma być powołany na tak ważne stanowisko, żeby móc potem mówić, że to Polacy wszystko popsuli i że to przez nich Unia Europejska ma kolejne problemy. Nie chodzi tu nawet o jakieś wielkie niemieckie knowania, ale przede wszystkim o to, że rządzi pragmatyzm i Realpolitik. W naszych warunkach oznacza to mniej więcej tyle, że odpowiada ten kto podpisuje, a nie ten kto jest realnym mocodawcą, a władza w Europie pochodzi z Berlina, znaczenie Polski jest marginalne.
Mielibyśmy zatem Tuska na stanowisku szefa Komisji Europejskiej, panią Bieńkowską jako premiera, być może poważne odnowienie personalne w rządzie – zmiany na poważnie i wielki kop rozwojowy. A to wszystko dzięki wielkiej przyjaciółce sprawy polskiej – politykowi, który jest najbardziej przychylny Polakom i Polsce – pani Angeli Merkel.
W sumie szkoda, że bawimy się w jakieś głupie półśrodki, naprawdę gdybyśmy tylko mogli głosować na Merkel – bezwzględnie zdobyłaby w Polsce więcej głosów niż Tusk i Kaczyński razem wzięci.