- Społeczeństwo
Kobieta w kawiarni
- By nemo
- |
- 08 listopada 2011
- |
- 2 minuty czytania
Krótkie opowiadanie na temat stary i wyświechtany – czyli kobieta i mężczyzna.
Mój wydawca, człowiek z gruntu poczciwy, powiedział od razu: Nemo, ja ci tego nie wydam. Specjalista od SEO, bo tacy też się już pojawili na rynku, któremu płacę o wiele za dużo za pozycjonowanie tego bloga, tylko pokręcił głową: Nemo, jesteś wariat. Albo zarabiamy, albo się bawisz w literaturę. Mój redaktor zaś, czyli facet, dzięki któremu teksty te stają się czytelne, podrapał się za uchem i poprawił okulary: Nemo, napisz coś o zbędności podatków. Może się to nie sprzeda, ale dostaniesz Nobla w dziedzinie najbanalniejszego banału, wydanego drukiem.
Nie ulegając jednak radom i ostrzeżeniom ludzi, jak chcę wierzyć, mi życzliwych, postanowiłem zająć się tym razem, korzystając ze zwierzeń mojego starego przyjaciela… naturą kobiety. Nie miejcie jednak wątpliwości, że wiem, na co się porywam. Ale mój przyjaciel to specjalista od PR, HR, CSR i paru innych. Sam się czasem dziwię, kto to ma ochotę się ze mną przyjaźnić.
Wszystko, jak by się nie zaczęło, i tak kończy się w pewnej dziurce. To z punktu widzenia człowieka, czyli mężczyzny – zaczął mój przyjaciel, gdy kiedyś siedzieliśmy nad szklaneczkami czegoś mocniejszego. – Z punktu widzenia kobiety, istoty od człowieka różniącej się tym, że posiada tak zwane emocje, wszystko zaczyna się w bliżej nie sprecyzowanej przestrzeni emocjonalnej i tam też powinno się kontynuować, najlepiej zmierzając donikąd i to w bardzo odległej przyszłości. Ja nie neguję, że istnieją kobiety uczłowieczone i mężczyźni z duszami kobiet. Tak jak nie ma 100-procentowej orientacji seksualnej, tak nie ma 100-procentowej kobiety czy podobnie zupełnego mężczyzny.
– Dobrze – wtrąciłem, sądząc, że jak zwykle zmierzamy ku niekończącym się dywagacjom, do których mój przyjaciel miał niezaspokojoną skłonność. – Kobiety różnią się od mężczyzn i teza ta jest tak klasyczna, jak klasyczną a jednocześnie jakże symptomatyczną pozycją jest on u góry, ona na dole…
- Oczywiście, teza ta jest tak banalna, jak niechęć do płacenia podatków – podjął mój przyjaciel. – Zauważ jednak, że gdy mężczyzna rozstaje się z kobietą, raczej odczuwa ulgę niż cokolwiek innego, bowiem skoro odeszła, to znaczyło, że nie było im dobrze. Kobieta zaś rozstaje się z mężczyzną, by mu dopiec, choć sądzi, że robi to dlatego, bo on dopiekał jej. Miałem kiedyś przyjemność poznać blondynkę, niezwykle apetyczną, to ważne odczucie z punktu widzenia mężczyzny, za którą inni mężczyźni oglądali się na ulicach, gdy mijała ich stukając obcasikami. Kiedyś, w kawiarni, w przypływie szczerości, poinformowałem ją, że nigdy się w niej nie zakocham, jednak jest mi z nią dobrze, a w porywach cudownie. Na to wstała, wrzeszcząc, machając rękami i targając włosy, a następnie wybiegła na ulicę, omal nie ginąc pod rozpędzonym SUV-em, notabene też prowadzonym przez kobietę, szczęściem krótko przy uździe. „Jak mogłeś mi coś takiego powiedzieć” – dobiegło mnie jeszcze z ulicy, gdy wstała już z jezdni i wygładziła spódnicę. Następnie zniknęła mi z oczu i z życia. Warto byś wiedział, że była to ta sama kobieta, która utrzymywała, że uczucie wszystko niszczy i ona nigdy więcej nie chce go doświadczać, tym bardziej, że ma już męża i tak musi zostać.
Innym razem miałem do czynienia z brunetką, o włosach ostrzyżonych krótko, ta z kolei chadzała w bucikach sznurowanych na płaskim obcasie, lecz miała niezwykle zgrabnie wytoczoną łydkę, na którą z lubością, acz dyskretnie spoglądałem, gdy tylko była po temu okazja. Do brunetki owej zapałałem gorącym afektem, co spowodowało, że wszelka myśl o zbliżeniu choćby tantrycznym była mi wstrętną i kalającą, aczkolwiek lubiłem niewiastę ową trzymać za rękę. Po jakimś czasie znalazłem się w tak silnym rozstroju, że powiedziałem jej o tym w charakterystycznej dla subtelnych mężczyzn, nieco zawoalowanej formie. Chyba brzmiało to jakoś tak, że oto: utkwiłaś we mnie niczym bolący ząb, ja jednak nie życzyłbym sobie ingerencji najbieglejszego z chirurgów szczękowych, by cię z dziąsła usunąć, bo wolę cierpieć katusze, niż cię stracić. Nie zerwała się wprawdzie znad kawy, którą sączyła przez słomkę, lecz chlusnęła ową frappe w mój rozanielony pysk, a następnie dumnie machając torebką opuściła lokal. „Jeśli cię tak boli, to ja ci sama wypadnę z tego plugawego, zaropiałego dziąsła” – wypaliła i tylem ją widział. Oczywiście musiałem zapłacić za obie kawy, także tę ściekającą mi po brodzie, bo kelnerka wyraźnie trzymała jej stronę.
Kobiety nie lubią, gdy kpisz z siebie, z uczuć, z nich samych i tego wszystkiego z czego one nie kpią – próbowałem znaleźć się w roli adwokata diabła. – Kobiety nie lubią kpiarzy ani inteligentnych złośliwców. Kobiety lubią… Dobrze, opowiadaj dalej – machnąłem ręką.
A więc twierdzisz, że w obu wypadkach zakpiłem z kobiety, która piła ze mną kawę? Otóż nie, w obu wypadkach zdobyłem się na rzadką u mnie szczerość sądząc, że sprawię im przyjemność. Nie staraj się nigdy sprawiać kobiecie przyjemności, to wniosek jaki wyciągnąłem z obu zdarzeń. Ale to nie koniec. Wkrótce bowiem pojawiła się w mym życiu – nawiasem mówiąc, nie mam pojęcia, skąd one wszystkie się tam w swej rozmaitości biorą – pani o włosach długich i czarnych oraz ogromnych czarnych oczach, obdarzona przy tym posturą kusząco filigranową, słowem stworzenie upuszczone przez bogów na Ziemię w chwili nieuwagi, i jako takie trochę bezradne, a więc szczerzące ząbki i pazurki, gdy ktoś się zbliżał. To ktoś dla mnie, pomyślałem, i zaprosiłem owo zjawisko na kawę.
„Jesteś piękna” – zacząłem, wiedząc, że uroda to ważny element samoidentyfikacji i samopoczucia u kobiety. – „Ja zaś wolałbym, byś mnie nie oglądała” – dałem wyraz swej wrodzonej i jakże uzasadnionej skromności. „Czuję, że mógłbym się w tobie zakochać” – ciągnąłem – „i napawa mnie to lękiem, który jest rozkosznie kuszący. Mam nadzieję, że wkrótce tak się stanie, a po latach będziemy wspominać nasze pierwsze spotkanie, spoglądając na liczne dorastające wnuki”.
„Zawsze jesteś aż tak złośliwy?” – zapytała niewinnie, jak się zdawało, acz nie do końca rozumiałem, o czym mówi. Myślałem, że się droczy, bo stworzenie to jednocześnie zalotnie mrużyło oczy wpatrując się w moje oblicze. Potem wyjaśniło się, że miała zapalenie spojówek. „Proszę cię, ja nie chcę więcej słyszeć takich tekstów” – dokończyła, ale na tym się nie skończyło.
Następnym razem próbowaliśmy osiągnąć jednoczesny orgazm patrząc sobie nawzajem głęboko w oczy, co się prawie udało, potem rozmawialiśmy o pogodzie, o ciuchach i o gotowaniu na parze. Powiedziałem, że chętnie spróbowałbym potrawy, przygotowanej jej ręką, bo mógłby to być wstęp do uczty niebiańskiej rozkoszy, na co odparła, że „złośliwość to jedyne, co ją we mnie pociąga, ale prosi, bym nie przeholował, bo dłużej tego nie zniesie”.
„Jesteś tak piękna, że nawet ze złością ci do twarzy, aniele” – uśmiechnąłem się, na co ona trzasnęła mnie w mordę, aż uśmiech ów uwiązł mi w gardle i nie mogę go wykrztusić do dziś. „Jesteś podły” – wykrzyknęła – „dlaczego to robisz? czy sprawia ci to przyjemność? nie mam pojęcia, co sprawiło, że ci zaufałam, nie chcę cię więcej widzieć i nie mów, że nie ostrzegałam”.
Prawie się w niej zakochałem, ale w końcu przeważyło rozsądne przekonanie, że nic na siłę. Tak więc daliśmy sobie spokój. Wkrótce zresztą ożeniłem się, a żona powiła mi syna, co w połączeniu z zasadzeniem drzewa podczas niedzielnej akcji zalesiania nieużytków uznałem za zadość czyniące dwóm trzecim życiowych powinności mężczyzny. Ożeniłem się, jak sądzę z rozsądku, ani nie kochając, ani nie pragnąc nadmiernie, więc jakoś się to udało, jednak nie trwało długo. Zapytałem kiedyś pewnej kobiety, bo chyba tylko one znają odpowiedź: czego ja właściwie szukam i dlaczego nie znajduję?
„A szukasz?” – spytała z niedowierzaniem. – „Być może namiętności, być może szaleństwa, o ile jedno nie jest zarazem drugim.”
„Czy byłabyś uprzejma podać mi numer swojej komórki?” – poprosiłem zaskoczony, że tak szybko znalazła tak celną, i tak oczywistą jednocześnie, odpowiedź.
„Świntuch” – parsknęła i po raz kolejny zostałem sam na sam z rachunkiem, który oczywiście uiściłem. Stało się dla mnie jasne, przynajmniej dlaczego nie znajduję. Jednak, gdy już opuszczałem kawiarnię, wyszła z toalety, w której się – jak widać – schroniła, by zebrać myśli, i kładąc mi smukłą dłoń na ramieniu, spytała:
„Co robisz dziś wieczorem, stary kretynie?”
„Myślę, że najpierw popierdzę trochę, a potem się odpryskam” – odparłem z czarującym uśmiechem. Naprawdę bowiem takie miałem plany na wieczór. Powiedziawszy to, po raz pierwszy poczułem się naprawdę wolny. I czuję się do dziś, mimo że jesteśmy ze sobą od dawna. Tak więc, mój drogi przyjacielu, nie staraj się kobiety zrozumieć ale szukaj do skutku tej właściwej. Która z tobą wytrzyma.
To mówiąc, mój przyjaciel dopił ze szklaneczki i zapatrzył się w ciemność za oknem, rozświetlaną reflektorami lądujących samolotów, z których jeden, kiedyś, zgodnie z prawami probabilistyki, runie na nasze spokojne osiedle. I wpatrywał się w te reflektory, jakby z nadzieją, że stanie się to wkrótce.
Nemo