• 16 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Bądźmy silni albo znowu będziemy niewolnikami!

    • By krakauer
    • |
    • 03 listopada 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Świat się zmienia, zmienia się w stopniu niewspółmiernym do naszych wyobrażeń, napędzany przez globalizację i wzrost znaczenia krajów, których społeczeństwa do tej pory nie miały szans na udział w globalnym rynku. Dzisiaj wszystko pędzi do przodu, bez względu na to czy to się uczestnikom globalnej wymiany handlowej podoba czy nie, przegrywają słabsi, wygrywają silniejsi, mądrzejsi, lepiej zorganizowania. Najgorzej zarządzani i w skrajnych elementach najsłabsi – zostają niewolnikami, na różnych poziomach oddziaływania, ale zawsze zasada jest taka sama – zależą od decyzji podmiotów zewnętrznych, których osobisty interes nie jest związany z interesem podmiotów zarządzanych.

    Niestety nasz kraj jest źle zarządzany, zdezorganizowany, słaby i zarządzany przez głupców, nie mających innej perspektywy niż perspektywa własnej odprawy, najczęściej na koszt podatnika. Tak jest od 23 lat przeklętej i nieludzkiej transformacji drenującej społeczeństwo z zasobów, sił witalnych i nadziei.

    Polacy nie są właścicielami swojego kraju, nie mają władzy ekonomicznej. O dziwo – nie jest to kwestia braku kapitału, albowiem ten istnieje, ale zasad zarządzania nim i dopuszczania do nabywania własności przez jej ostatecznych beneficjentów, użytkowników i płatników. Nie da się tego zrozumieć, zwłaszcza w kontekście rzeczywistej wolności gospodarczej i osobistej. Jak to się stało, że do obywateli polskich nie należą największe banki, nie należą największe przedsiębiorstwa ubezpieczeniowe, fundusze leasingowe, przedsiębiorstwa o znaczeniu strategicznym oraz komunalnym – co staje się szczególnie ważne w świetle podnoszenia cen utrzymania gospodarstw domowych. Jak to się stało, że w wyniku transformacji – własność jest w cudzych rękach, a Polacy mogą co najwyżej wpłacić pieniądze na śmieciowy procent do obcych banków, które lokują te pieniądze – nie w gospodarce, ale w bonach skarbowych!

    Polacy nie zarządzają własnym krajem. Rząd jest rządem w Polsce! Władza ekonomiczna jest w rękach obcych korporacji. Samorządy zawodowe – to swoisty fenomen, często prawdziwe pandemonium przeszłych bytów (zbyt wiele nie można napisać). Zostają jedynie samorządy terytorialne, ale te nie mogą zbyt wiele w praktyce, mogą tyle ile mają pieniędzy, a pod wpływem działań tego rządu nie mają ich zbyt wiele. No i wojsko – słabe, najsłabsze chyba w naszej historii i zdezorganizowane. To nie jest armia na potrzeby Rzeczpospolitej. O reszcie służb oraz sądownictwie nie ma co się wypowiadać. Słabość poszczególnych instytucji jest powszechnie znana i nie trzeba tego drążyć.

    O zagrożeniu klasycznym musimy ciągle myśleć, nie można spokojnie spać w tej części świata, nawet jeżeli jest się członkiem sojuszu wojskowego i bloku gospodarczego. Po prostu nie można zapominać o historii, która powinna była nauczyć nas mniej więcej tyle, że możemy polegać tylko i wyłącznie na sobie, a ze względu na skalę dysproporcji potencjału naszego wobec tradycyjnych zagrożeń – tylko na tym co mamy we własnych arsenałach.

    Jednakże o wiele groźniejszym zagrożeniem, jest stworzenie na terenie naszego kraju czegoś nowego, w czym dominująca większość obywateli nie będzie uczestniczyć. To powoli się dzieje, a to że przepustką do dobrej pracy jest znajomość języka angielskiego lub bycie żoną – szefa obcokrajowca, to w tym wszystkim najmniejszy problem. Chodzi o wiele bardziej o naszą tożsamość, która jest z kraju wymywana w imię zabawy elektronicznymi gadżetami, po ciężkiej pracy nie dającej szansy na normalne utrzymanie się i rozwój.

    Mamy do wyboru – albo będziemy naprawdę silni, pożytkując tą siłę na rozwój cywilizacyjny naszego państwa i wzrost zamożności społeczeństwa, gwarantując sobie w ten sposób właściwe miejsce w wielkiej rodzinie Narodów europejskich, albo stan deprawacji państwa i upadku społeczeństwa się pogłębi. Nie można się łudzić tym, że jakoś tam będzie, ewentualnie że będzie po naszemu. Globalizacja wymusza na nas większą staranność, wrogiem nie jest dzisiaj sąsiad, ci przeważnie są równie biedni jak my – w znaczeniu sytuacyjnym, prawdziwym wrogiem i realnym zagrożeniem jest różnica pomiędzy tym czego potrzebujemy, żeby w rozwijającej się cywilizacji egzystować a naszymi kwalifikacjami warunkującymi dochody. Z pewnych rzeczy musimy po prostu zrezygnować, żeby było na nie stać kolejne pokolenia, pod warunkiem, że te w ogóle będą miały szansę się urodzić i wykształcić.