• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Polska szkoła już prawie niczego nie uczy?

    • By krakauer
    • |
    • 30 października 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Przerażenie ogarnia rodziców jak konfrontują swoje oczekiwania z rzeczywistą wiedzą dzieci. Komputery, tablety, komórki „wszystko mające”, dodatkowe lekcje, ilustrowane podręczniki – a dziecko jak nie ma podstawowej wiedzy i z radością oznajmia, że nie rozumie co znaczy jak się do niego mówi „że nie wie, że nie wie”, po czym bierze tablet i idzie do swojego pokoju przesuwać na nim idiotyczne ikonki w grach kształcących d……m pospolity, ewentualnie czymś czego nie można nazwać grami, ale sprytnym sposobem na wyciąganie pieniędzy.

    Kontakt dziecka ze szkołą jest udziwniony poprzez rozbicie szkolnictwa średniego na gimnazja i licea, dogorywające szkolnictwo zawodowe oraz napędzany złymi emocjami rodziców 6-cio latków. Natomiast realnego głosu rodziców, zatroskanych o to czego dzieci są uczone, a właściwie czy w ogóle są czegokolwiek uczone w szkole nie słychać. To nie ma szans się przebić do mainstreamu zafascynowanego nowego rodzaju podręcznikami, wymienianymi po raz kolejny nie wiedzieć czemu ku uciesze branży wydawniczej i autorytetów dydaktycznych.

    Nauczyciel z pasją, który chce dzieci nauczyć przede wszystkim myślenia i przekazać im pasję – energię do nauki, do samodzielnego poszerzania horyzontów to ewenement, to ktoś na wagę złota, w zasadzie dzisiaj już niespotykany rodzynek. Dodajmy przeważnie mężczyzna, bo panie nauczycielki nie szczególnie nadają się poza poziomem wczesnoszkolnym i przedszkolnym. Zgodzi się z tym prawdopodobnie każdy, kto zna standard profesorów – stary etos polskiego nauczyciela, zanim feminizacja zabiła ten zawód.

    Od czasu wprowadzenia kultu testów, jedynie nauka języków obcych ma jakiś szczątkowy sens, no bo jak można robić test z wiedzy o „Panu Tadeuszu”, ewentualnie „Chłopach”? Słysząc o takich pomysłach, kulturalny człowiek nie wie jak się ma zachować w stosunku do takiej informacji, albowiem jeżeli uznaje się ją za prawdziwą – obwieszczoną przez latorośl „Tato zdawałam dzisiaj test z Pana Tadeusza i nie zdałam”, to można tylko zaniemówić. Test z „Pana Tadeusza”? Super! Jeszcze można zrozumieć z historii, wiedzy o społeczeństwie, oczywiście matematyki – zadania testowe, jednakże testowanie młodzieży z suchych faktów – czy Wojski miał róg, tamburyn czy coś innego – jakie to ma znaczenie? Widocznie ma, nie będąc metodykiem od nauczania lepiej jest się tutaj nie zagłębiać, albowiem niestety uczenie dzisiaj dzieci to nie jest prosta sprawa, co widać zwłaszcza po ilości zajęć dodatkowych – przygotowujących do matury, to są prawdziwe żniwa dla pedagogów. Podobno z douczania można mieć dwie pensje! Człowiek siedzi w domu lub przed komputerem i używa popularnego komunikatora – nie przemęczając się. Pieniądze same przychodzą, oczywiście Urząd Skarbowy może nas pocałować, w przysłowiowe kapcie…

    Od niepamiętnych czasów w szkołach były, są i chyba już zawsze będą realizowane słynne „minima programowe”. Niestety także z tak kluczowych w kształtowaniu percepcji i w ogóle zdolności poznawczych młodych ludzi dziedzinach jak: matematyka, fizyka, chemia, biologia. To horror, że polskie dzieci unikają przedmiotów ścisłych. Jednakże sytuacja ta ma swoje uzasadnienie, albowiem przedmiot w szkole oznacza jego zaliczenie, a dzieci „humanistyczne” bronią się rękami i nogami przed koniecznością poznania tych wszystkich tajemnic krzywych prostopadłych, całek, okręgów, mas, pędów, układu okresowego, czy też bakterii i podziałów – systematyki w przyrodzie. Wielka szkoda, że polska szkoła nie znalazła jak dotąd formuły, żeby przybliżyć wspaniały świat „mat-fiz”, także małym humanistom. Być może owocowałoby to większą ilością dorosłych zdolnych do udziału w realnej gospodarce. No ale zostawmy sobie marzenia na boku, liczą się smutne fakty, a te są dla nas niestety nie wesołe.

    Dzieci często chodzą zestresowane i marnują czas na przygotowywanie się do abstrakcyjnych pytań testowych, nie potrafiąc wypowiedzieć się w temacie, zająć własnego zdania, poddać kwestii spornych elementarnej chociaż falsyfikacji. W efekcie walki ze szkołą – walki o przetrwanie, zdanie kolejnego egzaminu, zaklepanie tematu i zapomnienie – nie ma żadnych stałych efektów, bardzo niewiele pozostaje. Często nic nie pozostaje, przychodzi matura i wychodzi z niej bzdura, potem wielkie zdziwienie na studiach – dlaczego nie ma prawie żadnych zgłoszeń na niektóre kierunki studiów, a inne są oblegane. Następują rozczarowania, gdzieś uda się przepchnąć i życie się toczy, rosną nam zastępy kulturoznawców, filologów, specjalistów od zarządzania…