- Soft Power
Cisza wyborcza i zakaz publikowania sondaży – sojusz SLD i PSL?
- By krakauer
- |
- 26 października 2013
- |
- 2 minuty czytania
Mamy do czynienia z taktycznym sojuszem SLD i PSL, obie partie porozumiały się co do promowania idei skrócenia ciszy wyborczej i wprowadzenia zakazu publikowania sondaży odpowiednio do jednego dnia i siedmiu dni przed głosowaniem.
Sama idea skrócenia okresu ciszy wyborczej do dnia głosowania jest słuszna, ponieważ w dobie Internetu i wiszących wszędzie plakatów wyborczych zakaz agitacji jest fikcją, jest po prostu stale regularnie łamany, często siłą rozpędu, zresztą nie da się kontrolować mediów społecznościowych po prostu nie da się ich zmusić do zablokowania wymiany komunikatów pomiędzy użytkownikami, a te jak wiadomo mogą być widoczne dla osób trzecich. W tym kontekście zakaz agitacji nie funkcjonuje, no nie da się go wyegzekwować.
Kwestia zakazu publikowania sondaży wyborczych na tydzień przed wyborami to kwestia strategiczna, głównie dlatego ponieważ partie progu wyborczego mogą zostać w takich sondażach pogrążone, a ludzie zachowują się stadnie – nie chcą „zmarnować głosu” oddając go na partię, która nie przekroczy progu. Stąd słusznym jest domniemanie, że partie z niższym poparciem są narażone na rozmyślenie się wahających się wyborców w przysłowiowej ostatniej chwili.
Jednakże o ile w przypadku zakazu agitacji sprawa jest logiczna i prakseologicznie uzasadniona, to tutaj mamy problem z prawem do rozpowszechniania informacji i prawem do bycia informowanym, albowiem uwaga – niby dlaczego mielibyśmy przed wyborami zakazać informowania o poparciu dla partii? Przecież to jest podstawowa informacja, której mogą oczekiwać wyborcy – bo wybory nie są dla partii, ale właśnie dla wyborców. Ograniczenie prawa do nadawania takich informacji jest ograniczeniem wolności słowa, co innego zakaz publikowania wyników sondaży w okresie ciszy wyborczej – wiadomo, że to dotyczy głosowania i nie wywierania wpływu w teoretycznym momencie podejmowania decyzji. Jednakże dlaczego mamy ograniczać swoją demokrację i wolność informowania i bycia poinformowanym na siedem dni? To może lepiej już na 30? No bo niby co uzasadnia siedem? Tydzień? Przecież to bzdura, totalna piramidalna bzdura, którą mogła wymyśleć tylko i wyłącznie partia interesu klasowego działająca dla swoich działaczy!
Obywatele mają prawo być informowani o prawdopodobnym rozkładzie poparcia, nie ma znaczenia że wyniki poszczególnych ośrodków badania opinii różnią się od siebie, a potrafią się różnić nawet totalnie. Jednakże co z tego? Nie ma obowiązku rozumieć używanych przez nie metodologii, poza tym mogą po prostu kłamać i nie ma na to paragrafu! Jednakże nikt nie musi się tymi wynikami kierować, albo może sobie wyrobić zdanie na podstawie kilku prognoz.
Jeżeli zakazalibyśmy publikowania informacji o poparciu politycznym doprowadzilibyśmy do nierównowagi pomiędzy głosującymi a tymi co układają listy, albowiem liderzy partii politycznych mają sondaże podawane na tacy nawet na bieżąco (realnie nawet codziennie). Dlaczego oni mogą mieć prawo do znajomości niepublikowanych wyników sondaży, a zwykli obywatele nie? Czy zabawa w politykę ma być już tylko dla establishmentu?
Wiadomo, że partie powinny konkurować na programy a nie na wyniki sondaży, jednakże to że ktoś przygląda się sondażom, nie oznacza że nie czyta programów. Nie ma tutaj argumentacji uprawniającej do ograniczenia prawa do informacji – szerokich mas społeczeństwa.
W ostateczności, ponieważ inicjatorem jest partia progu wyborczego – jest oczywistym, że realizuje na pierwszym planie swój indywidualny interes. Rzeczywiście można liczyć na to, że zadziała efekt owczego pędu i poparcie rozłoży się inaczej przy głosowaniu „w ciemno” niż w przypadku głosowania po zapoznaniu się z wynikami z poprzedniej doby. Jednakże czy z tego powodu mielibyśmy zmieniać przyzwyczajenia Polaków? Wbrew pozorom to jest najważniejszy problem – dlaczego bowiem mamy coś ludziom narzucać? Dlaczego społeczeństwo nie może decydować sobie samo – czy sporządza sondaże, czy je zamawia, czy bierze w nich udział, czy też słucha wyników i jak o nich myśli. Zostawmy to ludziom, naprawdę Polacy lepiej wiedzą czego chcą niż politycy, w tym przypadku PSL i SLD.
Problem jest w ogóle inaczej rozłożony, problemem jest dosłownie kombinowanie przy sondażach przez przeprowadzające je ośrodki badania opinii, jeżeli ktoś miał do czynienia z ankieterem np. telefonicznym lub „misjonarzami” ulicznymi – to doskonale wie jak tendencyjne potrafią być pytania. Poza tym stary problem – czy to poddać państwowej kontroli? Może główny sondaż wyborczy powinien przeprowadzać urząd właściwy dla statystyki publicznej? No bo dlaczego nie? Kto byłby bardziej miarodajny – w oparciu o jawną i powszechnie uznaną metodologię? Taki sondaż w wydaniu Głównego Urzędu Statystycznego byłby istotnym wzmocnieniem roli gestora systemu statystyki publicznej a zarazem realnym probierzem demokracji.