• 16 marca 2023
    • Ogólna

    Fajnie, że ktoś się o nas troszczy ale…

    • By krakauer
    • |
    • 01 stycznia 1970
    • |
    • 2 minuty czytania

    To fajnie i miło że ktoś bogaty, wpływowy i bez wątpienia będący autorytetem w wielu sprawach publicznych w swoim kraju się o nas troszczy. Jeszcze fajniej jeżeli jest to zagraniczna małżonka jednego z ministrów rządu w Polsce. Jednakże tak się akurat ma złożoność spraw do siebie, że nawet najbardziej banalne złożenie faktów i osobistych opinii w tym przypadku – zacnej i znamienitej autorki, może w sposób zupełnie niepotrzebny zaboleć, tych o których pozwala sobie ona pisać.

    Nie jest naszą winą to że Polska przegrała II Wojnę Światową, nie jest naszą winą to że w ogóle została zaatakowana, jak również nie jest naszą winą to, że nasi zachodni sojusznicy po prostu brutalnie olali sprawę Polski – pozostawiając nasz kraj w strefie wpływów tej armii, która go wyzwoliła. Nie mieliśmy wpływu ani na swoje granice, nie mieliśmy wpływu na przesiedlenia ludności własnej i obcej, nie mieliśmy wpływu nawet na to jak układały się rządy w odbudowującym się kraju, ponieważ władzę sprawowała elita nowego typu – mianowana i rozliczana przez mocarstwo zewnętrzne. My sami nie mogliśmy zrobić dokładnie niczego, poza prawie pewnym skazaniem się na śmierć lub powolną śmierć po wywiezieniu na bardzo daleki i północny wschód. Jednakże, żeby właściwie to ocenić trzeba mieć wrażliwość osób lub potomków osób, którym wówczas to groziło – z powodu donosu, z powodu pomyłki czy też ze względu na pochodzenie albo nawet i ubiór.

    Jeżeli dzisiaj po tylu latach ktoś chce nam mówić, że lata powojenne były latami nieciekawymi, o których nie chcemy sami wspominać uważając je za lata trudne i wymagające kompromisu, często nawet upodlenia się, zdrady ideałów i wartości – dlatego i tylko dlatego, żeby nie zostać wywiezionym lub skatowanym na śmierć w pobliskim lesie – to po prostu nie rozumie Polaków i nie ma dla nas szacunku.

    Okres bezpośrednio po wojnie pełen jest aktów heroizmu, kiedy to polskie państwo podziemne zdradzone przez zachodnich sojuszników i pozostawione same sobie przez swoje zachodnie kierownictwo było człowiek po człowieku, komórka po komórce rozrywane przez nowego nieprzyjaciela, bardzo sprytnego i mającego oparcie w tym samym Narodzie, w imieniu którego walczyło przez lata z niemieckim okupantem. Nie można tego okresu oceniać inaczej niż okres cichej wojny domowej, albowiem to co się wówczas w Polsce działo, było właśnie cichą wojną domową, w której brat strzelał do brata, a jeszcze częściej sąsiad denuncjował sąsiada. Wiele filmów o tym zrobiono, jednakże nie da się w sposób jednoznaczny przedstawić ludzkiej podłości ponieważ była ona wieloznaczna i miała tyle samo bohaterów co i parszywych zdrajców, jednakże ocenianie kto bohater a kto zdrajca to dopiero kłopot. Zawsze będą pokrzywdzeni, taka jest natura wojny domowej. My mieliśmy do czynienia z wojną o której się nie mówiło, ale rodziny do dzisiaj opłakują ofiary, często nawet nie wiedząc gdzie są ich groby.

    Jakiekolwiek zestawianie Polski powojennej z innymi krajami regionu jest jawną i totalną głupotą – zaprzeczeniem historii i realizowaniem polityki ahistorycznej zakładającej dokonującą się samą przez siebie uniformizację. Dla Polaków to co było po 1945 roku a trwało z różnymi nasileniami do 1956 roku to nic innego jak przetrącenie kręgosłupa, wyrwanie ducha narodowego – naplucie na niego i podeptanie go. Inne narody mieszkające w swoich państwach narodowych w regionie patrzyły na komunizm nieco inaczej. Dla Czechów i Słowaków w przeważającej części Armia Czerwona była prawdziwym i realnym wyzwolicielem, który pozwolił na odtworzenie ich państwa. Dla Węgrów była przekleństwem, który po raz kolejny spowodował brak możliwości samo stanowienia i dokonał resetu próby zmiany stosunków po Trianon, bo niczym innym dla Węgrów nie była II Wojna Światowa i niemiecka awantura. O Niemcach wschodnich trudno jest mówić w kontekście pierwszych lat powojennych. Indoktrynacja komunistyczna dopiero się rozpoczynała, towarzysze, którzy przyjechali ze wschodu – odpowiednio sprawdzeni dopiero się osadzili w państwie i zaczęli budować struktury. Bezwzględnie likwidując pozostałości starego niemieckiego mieszczańskiego i junkierskiego społeczeństwa. Wiara w to, że mieszkańcy Drezna, Berlina w radzieckiej strefie okupacyjnej lub Rostoku byli komunistami i pragnęli komunizmu to ekstremalna naiwność o jakiej nie można się nawet wypowiedzieć. Tutaj nie ma naprawdę ani czego, ani kogo porównywać, mały region – zupełnie różnych ludzi, różnych kultur, różnych tradycji. Nie da się mierzyć Europy Środkowo-Wschodniej amerykańską miarą, trzeba o tym pamiętać zanim się zacznie pisać o tak trudnym okresie historii tego umęczonego przez los kawałka świata.

    Więc fajnie, że ktoś się o nas troszczy ale wielka szkoda że zupełnie nie rozumie istoty i złożoności zjawiska, które próbuje opisywać.

    Rosyjskie tłumaczenie tekstu [tutaj]