• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Wieża wolności (cz.3)

    • By Izabella Gądek
    • |
    • 15 października 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Igor pił, od kiedy pamiętał. Pierwsze alkoholowe incydenty zaliczył w podstawówce na sporadycznych wagarach. Uczył się dobrze, lubił zawiłości matematycznego świata i chciał na przekór prawom fizyki umieć żyć. Dobry w sporcie, doceniany przez kolegów, dawany za przykład przez serdecznych nauczycieli. Kilka nieobecności w roku wykreślała zapatrzona w niego wychowawczyni, która nie chciała popsuć mu frekwencji, zaniżonym stopniem z zachowania na świadectwie z czerwonym paskiem.

    Bycie pod wpływem procentów traktował zawsze, jako formę miłego relaksu. Momentami dobrej zabawy, szalonych pomysłów i beztroskiego śmiechu. Nigdy nie robił głupot, nigdy nie czuł się źle, nigdy też nie zdarzyło mu się być wtedy w złym, czy w agresywnym nastroju. Wieczorne picie traktował, jako rytuał dnia, który po dniu wypełnionym obowiązkami był przyjemnym czasem dla niego i przyjaciół. Trudno właściwie określić, kiedy przyjemne upojenie stało się dla niego obowiązkiem. Nie sposób jasno podać czy jeszcze w liceum, czy na studiach był uzależnionym nałogowcem, który nie widział w swoim przyzwyczajeniu niebezpieczeństw.

    Nelę – swoją przeszłą żonę poznał na jednym z towarzyskich spotkań. Tryskał humorem, był duszą towarzystwa i mimo drinków oczarował dziewczynę swoim urokiem i spontanicznością. Przez wiele lat i Nela nie widziała problemu w degustacjach Igora. Po relaksacyjnych płynach był miły, opiekuńczy i czuły. Z czasem zaniepokoiły ją ilości płynów, jakie przepływały przez ciało jej mężczyzny. Zawsze zakupy obowiązkowo obejmowały wizytę na stoiskach monopolowych. Nigdy nie brakowało okazji do świętowania. Powodem były zarówno radości jak i smutki. Sukcesy na równi z porażkami otwierały kolejne butelki, które coraz szybciej i łapczywiej opróżniał Igor. Codzienne picie stało się normą. Nie miało to skutków ubocznych na życie rodzinne pary. Pozornie nie miało, jednak Nela coraz baczniej przyglądała się Igorowi, który z biegiem czasu towarzyskie spotkania z przyjaciółmi zamienił na samotne wieczory przed telewizorem. Coraz rzadziej wychodzili. Coraz częściej milczeli. Coraz wcześniej chłopak rozpoczynał wieczór…

    Pierwszy raz się pokłócili, kiedy Nela kilka miesięcy po ślubie zwróciła mu uwagę, że wieczorem można pójść do kina, teatru, czy kolację, zamiast siedzieć w dwójkę w domu i w milczeniu oglądać mecze koszykówki. Igor kompletnie nie rozumiejąc problemu – wyszedł w połowie dyskusji nie znajdując kontrargumentów w dyskusji z żoną. Wrócił w nocy, kiedy spała. Ten wieczór rozpoczął czas coraz częstszych takich ucieczek. Igor nie rozumiał pretensji ukochanej. Dbał o nią i o dom, a czas z drinkiem traktował, jako naturalny odstresowacz po ciężkim, pracowitym dniu. Czuł się niezrozumiany i niedoceniany. Coraz bardziej samotny i wyobcowany. Na rodzinnych obiadach u rodziców czuł pytające spojrzenia. Na sporadycznych wieczorkach u sąsiadów – coraz dłuższe chwile milczenia. Czuł się jak w „Matrixie”, w którym tkwi i coraz płycej oddycha. Do rozprężenia płuc i zdjęcia ciężkiego napięcia z pleców potrzebował jak nie „Bacardi” to „Jacka Danielsa”. Do chwil bez myśli i pytań bez odpowiedzi – kolejnych butelek wódki, czy dżinu. Smak był bez znaczenia – sam zapach procentów w każdym z trunków wystarczył, żeby chciał mieć jego ciepłe działanie w sobie. Po działaniu jednego z nich nawet smutne oczy Neli nie miały już znaczenia.

    Pewnej śnieżnej niedzieli, kiedy tylko promienie słoneczne oświetliły małżeńską sypialnie zadźwięczał telefon. Ojciec Neli zasłabł. Mama była z nim w drodze do szpitala, do którego poprosiła, żeby jak najszybciej dojechali. Igor nigdy nie wstawał tak wcześnie w dzień wolny. Dnia poprzedniego tradycyjnie opróżnił 18 letniego „Chivasa”. Po rozmowie z teściową wzięli szybki prysznic i wybiegli z domu, żeby jak najszybciej być przy potrzebujących rodzicach. Śliskie, nieodśnieżone w weekend ulice były niczym lodowisko przygotowane na pokaz finałowej pary. Puchate płatki śniegu tańczyły po lodowatej tafli iskrząc się promieniami słońca. Na jednym z zakrętów wpadli w poślizg. Auto, całkowicie bez kontroli kierowcy, po kilku obrotach na gładkiej tafli uderzyło w latarnie, która nie wiedzieć czemu mimo słonecznego poranka – nadal paliła się białym światłem. Samochód wbił się całym bokiem a betonowy świetlny słup. Częścią, która była zajęta przez pasażera pojazdu. Nela zmarła zanim przyjechało pogotowie…

    Czas po wypadku i zdarzenia, jakie miały miejsce od niedzielnego zimowego poranka – Igor rejestrował jak zamknięte zwierzę w komorze dźwiękoszczelnej. Nie docierało do niego za wiele. Nie pamiętał prawie nic. Automatycznie wykonywał pewne konieczne czynności. Reszta działa się jakby poza nim. Szybko stracił pracę, ale niewiele go to obchodziło. Nic nie dotykało go ani nie martwiło. Stałe porcje alkoholu skutecznie stłumiły uczucia i wyrzuty sumienia. Kneblował alkoholem wewnętrzne krzyki, których nie był w stanie znieść. Nie potrafił wybaczyć sobie tego, co się stało. Winił się za śmierć żony – chociaż nie było dowodów jego winy. Nie było też jasnych dowodów, że los potoczyłby się inaczej – gdyby poprzedniego dnia tyle nie pił. Mimo ze alkomat wykazał dozwolona normę – on sam nie miał pewności czy organizm miałby precyzyjniejszy refleks i reakcje, która mogła ich uchronić od wypadku.

    7 lat od tego zdarzenia, przed kolejną samotną wigilią – siedząc w mrocznym pokoju przy drinku, w którym turlały się kostki lodu – uświadomił sobie, że patrzy od wielu minut na zdjęcie stojące na komodzie. W kadrze była uśmiechnięta Nela, którą obejmował na ich tarasie… W komodzie znalazł inne zdjęcia, które oglądał godzinami. W niektóre wpatrywał się długo, inne przerzucał bez emocji. Między zdjęciami szeleściła kartka, a na niej literki pisma Neli. Okrągłe równe wyrazy, które tworzyły jedno zdanie – ,,Moje jedyne marzenie – to trzeźwość Igora’’. Mężczyzna nie miał pojęcia, z jakiego powodu i w jakich okolicznościach zostało napisane to zdanie, ale od tej chwili były to słowa, które widział, słyszał i czuł – jak tylko ludzkie zmysły są w stanie przekazywać.

    Po przeczytaniu słów Neli, miał je przed oczami – nawet kompletnie pijany. Te słowa nie dawały mu spokoju. Nie było sposobu, żeby je ignorować. Podczas jednej z takich nocy przypomniał sobie dziwną historie, jaką ktoś na studiach opowiadał o wieży wolności. Postanowił znaleźć jak najwięcej o niej informacji. Chciał wiedzieć, czy jest szansa na to, aby uwolnił się od zaklętego koła nałogu, które niszczyło go od wielu lat, spychając w coraz mroczniejsze stany. Życie ułatwiło mu zadanie. Wychodząc z cmentarza, na którym codziennie rozmawiał z Nelą – po przekroczeniu bramy dziwny kontur budynku, którego nigdy nie widział. Zaciekawiony szedł długo w jego kierunku, aż dotarło do niego, że zbliża się do Wieży Wolności, która usłyszała jego wołanie i stanęła przed nim z zadaniami do wykonania. Jak w transie zmierzał w jej kierunku – chcąc wejść na jej szczyt i pozbyć się piętna, jakie nosi w sobie alkoholik… Niczego nie pragnął bardziej jak spełnić marzenie Neli. Z tym postanowieniem wszedł na drogę wznoszącą się łagodnie w górę…

    Szedł już dość długo, ale nie czuł trudów wspinaczki. Wzniesienie było łagodne, a droga szeroka, komfortowa i miękką. Zdziwiło go to, bo dotarł do informacji, że często podejście jest bardzo nieprzyjazne dla wędrowców. Tym szybciej kroczył przekonany, że już niedługo zostanie uwolniony z przeklętego brzemienia.

    Igor był już w drodze wiele godzin. Nie czuł zmęczenia, ale od pewnego czasu dziwna woń drażniła mu nozdrza. Słodkawa, nieco kwaśna… sam nie wiedział jak określić zapach, którym przesycone było powietrze. Co jakiś czas słyszał szum strumieni w oddali. Czasem był głośniejszy, miejscami całkiem niesłyszalny. Wszystko było jasne, kiedy jeden z nich przeciął mu drogę. To nie była zwykła, wodna ścieżka, która szemrze przezroczystymi kroplami. Strumień był ogromną ilością „Whisky”, która spływała z góry swoim złocistym płynem. Wieża Wolności wiedziała jak utrudnić wspinaczkę. Igor nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje przeskoczył strumień i nie zatrzymując się chciał go zostawić jak najdalej od siebie.

    Myśli plątały się w jego głowie. Wyrzuty sumienia odnowiły swoje tyrady. Chłopak dobrze wiedział, co może je zagłuszyć, jednak zaciskając zęby brnął w wyznaczonym kierunku. Co jakiś czas słyszał szum wody płynącej gdzieś nieopodal. Pragnął jednak mimo hałasu w sobie – dać marzenie Neli. Coraz dotkliwszy fizyczny ból przeszywał jego ciało, które słabło z każdym krokiem. Chciał być wolny. Chciał zrobić dla żony to, czego nie udało mu się kiedy żyła. Tak bardzo chciał nie pić… i się napić…

    Nieprzytomny z bólu i kompletnie rozbity psychicznie niemalże wczołgał się do miejsca, w którym była fosa okalająca zamek na szczycie. Kiedy podszedł bliżej wiedział, że wypełniona jest ulubionym „Bacardi”. Nie patrząc na szczyt, ani nie prosząc o zwodzony most uklęknął i zaczął łapczywie pić. Kiedy ugasił pragnienie, zmory i sumienie… bez słowa zaczął schodzić w dół… Nie chciał być wolny…