- Społeczeństwo
Kiedy kobieta przestaje być kobietą? (cz.2)
- By Izabella Gądek
- |
- 11 października 2013
- |
- 2 minuty czytania
Mam kilka koleżanek w podobnym wieku, które wiodą życie samotnych ofiar losu. Jesteśmy skrajnie różne, mamy inne charaktery, kierujemy się innymi zasadami, jednak wiele życiowych sytuacji przypomina „po kserowane” schematy. Temat dotyczy głównie naszych nieudanych związków z mężczyznami, którzy teraz doskonale dają sobie rade, przeważnie z młodszymi, fantastyczniejszymi, bystrzejszymi i wreszcie – rozumiejącymi! Ich kobietami. Zachodzę od lat w głowę, co zatem z nami jest nie tak? Co się stało z naszym życiem, że w pewnym momencie straciłyśmy nad nim kontrole? Przegapiłyśmy moment, gdzie stało się to, co miało żadnej z nas nie spotkać. Przecież nie należymy do głupiutkich gąsek, starałyśmy się stworzyć stabilne, rodzinne relacje, często oddając siebie dla domu i wspólnego życia. Każda z nas jest na swój sposób nadal kobietą, jeśli nie piękną to wciąż interesującą i wyjątkową. Oceniam to naprawdę obiektywnie.
OK. Zgadzam się, ja mam wyjątkowo ciężki charakter. Nie potrafię ustąpić, jestem hałaśliwą i krzykliwą awanturnicą. Zacinam się jak ktoś mnie zrani i za nic nie można się wtedy ze mną dogadać. Nie przyjmuje krytyki i trudno mnie przekonać, że ktoś ma racje, czy wie lepiej… No, może na tym skończę, bo zaczyna docierać do mnie, dlaczego ja jestem sama… Nie przytoczę jednak równoważących zalet, bo nie są one przedmiotem tych przemyśleń. Eh… Nie jestem, więc łatwym partnerem. Zdaję sobie z tego sprawę, jednak ciągle wierzę, że nadaję się do dzielenia życia i bycia wartościową drugą połówką.
Moje telefoniczne i wieczorne powiernice są jednak całkiem inne. Jedne łagodne i spokojne, inne zdecydowane na ustępstwa i rozumiejące wszelkie zachowania męskie. Są wśród rozmówczyń kobiety, które potrafiły dbać o swoich mężczyzn. Wspierały ich w najtrudniejszych momentach i życiowych zakrętach. Są też takie, które zawsze kierowały się przede wszystkim swoim dobrem i osobistymi preferencjami.
Koniec końców jesteśmy same. Partnerzy w bardziej lub mniej elegancki sposób, postanowili żyć bez nas. Okazało się, że to lepsze i pełniejsze życie nie będzie wspólną radością i nie było w nas nic na tyle wartościowego, żeby przetrwać wspólnie kryzysy, nieporozumienia, stresy i przysłowiowe wzloty i upadki.
No dobrze, ale to nie jest największym teraz problemem, w tym peletonie nieszczęścia i współczucia. Wyszło jak wyszło. Związki się rozpadają, powstają nowe i jakoś się to kręci… Przynajmniej powinno. Niestety, jest to dalekie od takiego założenia. Od wielu lat, każda z nas jest samotna, nieszczęśliwa i niespełniona. Dzieje się tak u każdej, mimo różnych zainteresowań, posiadanych pasji czy sytuacji materialnej. Mimo posiadanych dzieci czy ich braku, mimo starań i chęci miłości. Mimo… wszystkiego. Życie wydaje się pikować w dół coraz bardziej, z każdym rokiem pozbawiając nas „opcji na Razem”, którą pamiętamy z dawnych czasów. Teraz wraca się do domu, w którym poza oddanym, wiernym i zawsze wpatrzonym w nas jak w najjaśniejszy obrazek psiakiem, nie ma Nikogo.
Poza epizodami, które dostarczają częściej kłopotów, bądź większych stresów niż samotność w obecności TV – nic się nie zmienia. Jesteśmy jak przezroczyste i niechciane zjawy, które muszą przed wyruszeniem, nawet na ćwiczenia, zamaskować zgliszcza, jakie czas odciska na naszych już nie 20 – letnich organach.
Jesteśmy w wieku, w którym równolatkowie poszukują uciech w ramionach nieskomplikowanych, młodych dam. Przekrój dostępnych Panów bardzo różnorodny. Jedni są nieudacznikami, starymi kawalerami, których niańczyły matki i ciotki. Inni lowelasami, którzy postanowili zawsze prowadzić życie Piotrusia Pana przesycone zabawą i dostatkiem, w którym nie ma miejsca na sentymenty i obowiązki. Jak na to nie patrzeć, wyboru nie ma żadnego… Jeśli już nawet, ktoś zwróci uwagę na prawie 40 letnią kobietę, to jest to albo nieudacznik, albo nałogowiec, albo ktoś ulegający potrzebie chwili. Żaden z przypadków nie rokuje wspólnej starości, czy planów na przyszłość, a to jak pisałam owocuje tylko kolejnymi latami, większymi stresami, galopującym rozczarowaniem i powolnej rezygnacji.
Często zadaję sobie pytanie – jak to się stało? Przecież byłyśmy takie radosne, takie zdecydowane, pewne siebie, określone. Gdzie jest to życie, które prowadzi się normalnie, robiąc wspólnie zakupy i biegnąc do kina w deszczu? Z jakiego powodu, tak wiele kobiet zostaje samotnych w wieku, kiedy chciałyby się czuć docenione i zrozumiane, bez możliwości poukładania wszystkiego na nowo. Inaczej niż nasi radośni Panowe, którzy odkryli zalety siłowni i viagry? Na czym polega teraz życie? Nie ma już zasad, którymi kierowali się nasi rodzice? Czy pędzi się i nie ogląda za siebie, chcąc jak najwięcej doświadczyć, nawet kosztem rodziny czy bliskich osób? Czy w ogóle bliskość jest możliwa? A może teraz dom, to tylko poczekalnia do kolejnych wrażeń. Czemu tak często obserwuję, że kiedy minęły lata dorabiania się i osiągania pozycji czy stabilizacji – następuje szybki zwrot akcji, a Panowie odkrywają uroki życia, na które jest ich już stać, ale z inną partnerką? Jak powtarzalne stają się rozmowy, gdzie różnica charakterów doprowadza do rozstania w momencie, kiedy nadszedł czas zacząć korzystać z życia po ciężkich latach… Rzeczywiście, może my już tego nie potrafimy zrozumieć i świat zostawił nas w tyle. Te, które „kumają” te zasady, potrafią odnaleźć swoje miejsca przy naszych „ex” i boso, radośnie biegać po białych plażach, bez oporów z kartą na „konieczne zakupy”…
O Boże, nie wygląda to optymistycznie. Już nawet nie wiem, z czym się trzeba pogodzić i na co przygotować. Zostałyśmy same w wieku, w którym tak bardzo chciałyśmy być docenione i spokojne. Żeby nie trzeba było się już bać, co dalej, bo przecież życie nie było usłane różami i przynajmniej mi wydawało się, że pokonaliśmy przeciwności losu, które połączyły nas na zawsze… Mówimy sobie często: „Nie wolno się poddawać, trzeba walczyć, przecież inni mają gorzej…” Ale przecież, mnie nie cieszy, że inni mają gorzej! Ja pragnę dla wszystkich jak największego szczęścia, a za nic już nie wiem, co jest sensem i o co mam walczyć, kiedy przychodzi wieczór i zepsuje się lodówka czy zniknie sieć…