- Religia i państwo
Wprowadźmy w Polsce teokrację?
- By krakauer
- |
- 01 stycznia 1970
- |
- 2 minuty czytania
Wprowadźmy w Polsce teokrację! Państwo religijne, rządzone wedle nakazów religii dominującej i uznające wyższość religii dominującej nad wszelkimi innymi wyznaniami kompatybilnymi z wyznaniem dominującym, przy pełnym odebraniu praw do wyznawania innych religii (z wyjątkiem wyjątków) oraz karaniem za ateizm jak również agnostycyzm.
Jeżeli ktoś zapyta w jakim celu – odpowiemy – dla ochrony naszej tożsamości i naszych wartości, mamy do tego prawo jako Polacy, wyznający religię dominującą – tutaj żyjący na miejscu. Oczywiście wyjątkiem dla swobód religijnych w nowej teokratycznej Polsce byłyby tylko i wyłącznie funkcjonujące tu już wyznania i ich wyznawcy. Każdy przybysz musiałby przejść na religię dominującą albo miałby zakaz osiedlenia się w naszym kraju.
Ustrój państwa uległ by zmianie, podstawą organizacji administracyjno-podatkowej byłyby parafie i diecezje, czyli nastąpiłoby przejście na administrację kościelną jako właściwą dla porządków w państwie. W ten sposób nastąpiłoby pełne i rzeczywiste zespolenie wszystkich struktur państwowych w jedność.
Prawem obowiązującym byłoby prawo kościelne, sądy byłyby sprawowane przez Biskupów, w mniejszych sprawach porządku codziennego przez komitety parafialne przy radach parafialnych, w których Ksiądz proboszcz delegowałby swojego pełnomocnika.
Oczywiście wybory byłyby niepotrzebne, co najwyżej na kandydatów do rad parafialnych, których oczywiście zatwierdzałby lokalny proboszcz. W ten sposób nie byłoby potrzeby przeprowadzania całej tej hecy i zamieszania z wyborami, nic dobrego z tego greckiego wynalazku jak pokazuje historia nie wyniknęło i nie wyniknie. Cały dialog odbywałby się w parafiach, przy czym niektóre sakramenty powinny być ustawowo obowiązkowe – jak np. spowiedź – umożliwiająca klerowi utrzymywanie posłuchu wśród gawiedzi.
Byłby to piękny system, w którym moglibyśmy zwolnić całą administrację państwową i samorządową, ponieważ byłaby niepotrzebna. Administracja parafialna wystarczyłaby do wszystkiego, a dotychczasowym urzędnikom cywilnym umożliwiłoby się zasilenie szeregów licznych policji porządkowych, armii i oczywiście Korpusu Policji Religijnej, powołanego do strzeżenia ustroju.
Takie rozwiązania jak indeks tytułów niezgodnych z doktryną, bluźnierczych, kłamliwych i napędzających demony byłby powszechnie znany i wszelki obrót tego typu dziełami byłby zakazany, w ogóle wprowadziłoby się cenzurę prewencyjną gwarantującą przekazywanie społeczeństwu tylko takich wiadomości jakie są mu niezbędne do pełnienia posługi na rzecz Kościoła.
Jest oczywistym, że jako państwo teokratyczne wypowiedzielibyśmy konkordat, ponieważ ten zakłada autonomię stron tej umowy międzynarodowej, w naszej teokratycznej Polsce nie byłoby miejsca na jakąkolwiek autonomię lub rozdział państwa od Kościoła – państwo byłoby Kościołem, a Kościół byłby sobą – prawdziwą wspólnotą wiernych. Konstytucja byłaby niepotrzebna, ponieważ wiadomo, że wyznawcom religii dominującej wystarczy Dekalog! Podatki zostałyby uproszczone do niezbędnego minimum – płaciłoby się je bezpośrednio w parafiach a firmy w diecezjach.
Wojskiem dowodziłby właściwy Ordynariat, co w sposób wystarczający podniosłoby jego morale. Oczywiście nie trzeba byłoby płacić żołnierzom bardziej niż tyle co potrzebują na pożywienie dla siebie i rodzin, no bo walczyliby dla chwały bożej.
Jako państwo teokratyczne prowadzilibyśmy ekspansywną politykę krucjat i pielgrzymek. Wrogów dookoła nie brakuje. Ateistycznych sąsiadów z południowego zachodu wzięlibyśmy na pierwszy kierunek krucjaty, być może bracia wyznawcy religii dominującej z południowego wschodu przyłączyliby się do naszego modelu państwa mesjańskiego. Docelowo wiadomo – wróg – jest na zachodzie, z homoseksualnym czyli obrażającym Boga wielkim miastem tuż za granicą i podobnie zboczona Skandynawia. Potem oczywiście o ile krucjaty i pielgrzymki powiodłyby się – trzeba byłoby myśleć o tradycyjnym kierunku ekspansji czyli na wschód, jednakże najpierw być może udałoby się braci dominujących na wschodzie namówić do odzyskania Konstantynopola. Byłoby to ciężkie i trudne, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Być może potem poszlibyśmy dalej, tam gdzie się chrześcijaństwo zaczęło – odzyskując nawet Ziemię Świętą? Kto powstrzymałby nasze krucjaty i pielgrzymki?
Niech żyje teokratyczna Polska!