- Polityka
Czy Syrię uratują wątpliwości i wzrost cen ropy?
- By krakauer
- |
- 01 stycznia 1970
- |
- 2 minuty czytania
Biorąc pod uwagę decyzję parlamentu Wielkiej Brytanii, nie można bezrefleksyjnie podchodzić do konfliktu w Syrii. Jeżeli coś ma Syrię uratować przed utopieniem we krwi to będą to właśnie wątpliwości co do intencji i charakteru działań stron tej ohydnej i brutalnej wojny, a jeżeli nawet nie to, to już na pewno dokona tego wzrost cen ropy.
Oczywiście moralność w światowej polityce nie istnieje, nie ma czegoś takiego – przynajmniej od czasów, kiedy Rzymianie zaorali Kartaginę. Jednakże interesy i koszty to coś, co od mniej więcej tego samego czasu dominuje w pełni stosunki międzynarodowe. Polskojęzyczne łże media oraz gazety w Polsce zaczęły bezczelnie oskarżać Federację Rosyjską o podsycanie konfliktu w interesie własnego eksportu surowców energetycznych! Wiadomo, że w kontraktach długoterminowych cena gazu jest pochodną cen ropy. To działanie dziennikarskie nie jest oczywiście wymysłem tubylczych pismaków, ale kalką linii redakcyjnych z zachodniej prasy i źródeł agencyjnych.
Szkoda, że niestety nikt z panów i pań redaktorów nie wysilił się na zrozumienie tego mechanizmu cenowego, otóż faktem jest że jak rosną ceny ropy to Rosja więcej zarabia, ale te ceny nie rosną w tym przypadku dlatego bo Rosja dąży do interwencji w Syrii, właśnie tak się składa, że Kreml robi wszystko żeby do tego aktu międzynarodowego państwowego aktu terroryzmu nie dopuścić! W związku z tym, to nie Rosja ponosi winę za wzrost napięcia a tym samym wzrost cen ropy. Winny jest zachód, a konkretnie Barack Obama – potęgujący strach swoim niezdecydowaniem. Decyzja Davida Camerona powinna podziałać studząco na rynki, jednakże nie do końca jeszcze wiadomo czy Amerykanie zdecydują się sami pomachać szabelką. Okazję już zwietrzyli spekulanci, którzy zawsze na takich okazjach zarabiają, podaż ropy jest taka sama jak była – ewentualnie trzyma się w widełkach dla danego okresu roku, a ceny idą w górę, to czysta spekulacja oparta na niewiadomej wokoło Syrii, a jak mówimy Syria – musimy na końcu języka mieć Iran. Iran to cieśnina Ormuz, przez którą przepływają tankowce z Zatoki Perskiej. Więcej tłumaczyć niczego nikomu nie trzeba, w każdym bądź razie jeżeli hamulce rozsądku na Bliskim Wschodzie zawiodą, może się okazać że po ostrzelaniu Syrii – trzeba będzie także zmiażdżyć Iran, oczywiście w imię swobody handlu na wodach międzynarodowych. Powód do zabijania zawsze się znajdzie, dlatego im szybciej wrócimy z Afganistanu tym lepiej, kontynuowanie w tym kraju misji NATO – nagle może zyskać nowy zupełnie niechciany wymiar!
Być może zachód się po prostu zreflektował? Amerykanie mogą pokazywać dowolne taśmy, zdolności ich przemysłu filmowego i propagandy są znane, mogą sfałszować wszystko, a w Izraelu nie brakuje oficerów służb wyglądających jak Syryjczycy i ćwiczących damasceński akcent arabskiego od 50 lat… Naprawdę nie bądźmy naiwni, to że coś pokazuje telewizja to nie znaczy, że to istnieje. Liczy się zawsze prosty sprawdzian – kto jest za zabijaniem, co przemawia za konfliktem? Jeżeli coś co widzimy ma do niego prowadzić, trzeba to traktować z rezerwą.
Brak Wielkiej Brytanii skazuje Francję na samotność w machaniu szabelką na Bliskim Wschodzie, chociaż być może szybko się im odechce, zwłaszcza jak policzą koszty. Francja sama nie jest w stanie bowiem zagrozić Syrii, która mimo wszystko posiada bardzo poważną siłę ofensywną. Owszem, francuska marynarka wojenna mogłaby skutecznie zablokować Syrię, ale nie rosyjskie krążowniki w porcie Tartus. Być może Francuzom odechce się sprzedawać zaawansowaną broń do Federacji Rosyjskiej, jak Rosjanie im pokażą co to znaczy użycie siły.
Amerykanie po wypowiedzi Johna Kerryego mogą zaatakować w każdej chwili z prawdziwą fantazją, albowiem co prawda mają potencjał żeby zadać cios, ale nie mają żadnej koncepcji co zrobić kolejnego dnia. Oznacza to, że ich samotny atak na Syrię Al-Asada, miałby jedynie na celu potwierdzenie własnej mocarstwowości i prawa do nie liczenia się z resztą świata. Im jak zawsze bardziej chodzi o PR i markę niż realne działania. Problem pojawi się, jeżeli Al-Assad zemści się atakując najbliżej jak się da, dosłownie za miedzą, czyli w Izrael. Co wówczas? Biały dom ma na to scenariusz? Nie musi mieć, po przemówieniu Baracka Obamy wydaje się, że odliczanie już się zaczęło. To tylko kwestia czasu aż pierwsze rakiety lub bomby uderzą w starannie wyselekcjonowane cele. Ten atak w zasadzie został ogłoszony. Szkoda, ponieważ nie mamy interesu walczyć z Syrią, a ryzyko że ich broń chemiczna może być użyta przeciwko Ameryce jest tak prawdopodobne jak życie na Marsie. Przy czym atakując Syrię, faktycznie ściąga na swój kraj ryzyko ataku chemicznego w wykonaniu terrorystów. W jednym prezydent Obama ma rację – normy prawa międzynarodowego nie mają znaczenia, ale nie dopowiedział że głównie dzięki podwójnym lub potrójnym standardom jakie narzucił jego kraj.
Jeżeli zachód ma resztki zdrowego rozsądku może przecież osiągnąć zamierzone cele i jeszcze więcej – utrzymując status quo. Nikt i nic nie jest w stanie bowiem powstrzymać przenikania na teren Syrii grup bojowych mających jasne cele np. zabić wszystkich bojowników, którym najpierw dadzą broń do zabicia sił rządowych. W ten sposób – jak by to nie brzmiało okrutnie, ale niestety takie są fakty – można wyczyścić Syrię, zarówno z arabskich ekstremistów jak i zwolenników reżimu. Docelowo sprowadzając ten kraj do statusu dwóch lub trzech stref lub subpaństw klanowo-religijnych, które jak tylko osiągną stan równowagi będą się nawzajem trzymały w szachu nie stanowiąc zagrożenia dla otoczenia. Niestety – takie jest brutalne prawo silniejszego – to znaczy wykorzystywanie słabszych, w taki sposób żeby ich rękami osiągnąć własne cele. Tutaj celem dominującym jest osłabienie wojujących sił syryjskich do tego stopnia, żeby nie były w stanie nikomu z zewnątrz zagrozić jak również, żeby nie mogły zdobyć przewagi nad sobą.
Ten konflikt musi się tlić, raz mocniej raz słabiej, ale musi się tlić – wykrwawiając Syrię, przez lata będzie bardzo wygodny dla wszystkich głównych graczy w regionie, a opanowany będzie mógł nawet pełnić funkcję bezpiecznika, ponieważ to tam będzie się koncentrować aktywność bojowników islamskich, których po prostu będzie można tam likwidować.
W naszym interesie jako zachodu a także jako Polski jest ewentualne wsparcie Turcji, Izraela (który da sobie radę) i uwaga – Iraku. Jordanią już zajęli się Amerykanie. Natomiast my powinniśmy ze wszelkich możliwych sił i środków wzmocnić w tej chwili Irak, na tyle żeby jego struktury państwowe były zdolne wytrzymać presję ze strony Iranu, nawet za cenę częściowej nieszczelności granicy. To właśnie Bagdad oraz związana z nim kwestia kurdyjska są kluczem do stabilizacji Lewantu na przyszłość. Jeżeli bowiem w Iraku doszłoby do rzezi sunnitów przez szyitów lub szyitów przez sunnitów, to piekła wojny już nic nie powstrzyma, a irańscy ochotnicy po prostu przejadą ciężarówkami w pełnym rynsztunku na zachód. Wówczas cała nadzieja w Turcji, jednakże możemy być wówczas pewni, że Izrael zostanie zaatakowany i odpowie z pełną mocą, to będzie tylko i wyłącznie kwestia czasu i kolejnej większej prowokacji.
Rząd Polski powinien się skupić na pomocy humanitarnej dla ludności syryjskiej, ewentualnej pomocy wszelkiego typu (czytaj transport kontenerów z bronią) do Iraku – jeżeli tego zażyczyłby sobie rząd w Bagdadzie oraz musimy przygotować korpus ekspedycyjny – na poważnie do obrony Turcji, jeżeli zaistniałaby taka potrzeba. Na szczęście Turcja jest tak potężna, że sama da sobie świetnie radę, ale zadeklarować pomocy i przyjaźni – sojusznikowi w potrzebie nic nie szkodzi, jak również nic nie zaszkodziłoby np. zaprosić na pobyt całoroczny do Polski tureckie i kurdyjskie dzieci z pogranicza turecko-syryjskiego, polityka gestów dużo nie kosztuje, a takich przysług nie zapomina się nigdy, przynajmniej w Turcji.
Przejdź na samą górę