• 16 marca 2023
    • Polityka

    Szpitale w Polsce – czy to już warunki wojenne?

    • By krakauer
    • |
    • 01 stycznia 1970
    • |
    • 2 minuty czytania

    Szpitale w Polsce na każdym kroku budzą ciekawość chorych i zadziwienie rodzin chorych. Chorzy, bowiem lezą na korytarzach, w przedsionkach, przeróżnych dostawkach. Są obsługiwani medycznie, dzień przed wypisem gotowe są karty ich wypisu, ale muszą odczekać swoją dobę, – bo wiadomo, że NFZ płaci jak za hotel. Więc w interesie szpitala jest przyjmowanie większej ilości osób niż jest miejsc – tylko po to, żeby mieć zapłacone. Za te dodatkowe pieniądze szpital może kupić leki dla pacjentów, którym NFZ odmawia leczenia, bo nie ma pieniędzy, gdyż musi płacić za zwiększoną ilość osobo-dób w szpitalach. W ten sposób kółko się zamyka.

    Oczywiście nie ma się komu poskarżyć, ponieważ lekarz prowadzący jest nieuchwytny – ma po prostu tak wiele zajęć, że nie ma na żadne z nich czasu. Szef kliniki – ordynator to już w ogóle, przychodzi do pracy tylko się przebrać i odebrać dowody wdzięczności potem wiadomo – konferencje, wyjazdy, wycieczki. No, bo wiadomo jak jest, poza tym nie od parady ma się wersalkę w gabinecie! Słodkie jest życie ordynatora, poza przypadkami szlachetnych przykładów przekazywania zawodu z ojca na syna w tej samej klinice, no bo nie da się prowadzić życia towarzyskiego jak córka lub syn widzi! Jeszcze słodsze życie mają tzw. rzecznicy praw pacjenta – ich aktywność ogranicza się do przesyłania korespondencji od chorych na adres podmiotu, którego dotyczy skarga. Nie ma sensu składać skarg, rzecznicy działają na rzecz systemu, a system kieruje się własną logiką – pacjent ma być cierpliwy, po prostu.

    Funkcjonowanie naszych szpitali jest nie do pojęcia. Może nasz kraj prowadzi wojnę? Z jakiego bowiem powodu ciągle wszystkiego stale brakuje! Ciągle czegoś nie ma, nawet wspomnianych żałosnych łóżek. Jak są to przeważnie poobijane, połamane lub z pościelą nie spełniającą żadnych standardów, a żywienie przeważnie przypomina standardy obozowe! No, bo jeżeli prowadzimy wojnę to rozumiem – można pacjentów gdzie się da, prześcieradła, obok trupy, lekarze uwijają się w zakrwawionych fartuchach – rzeźnia działa, jest jak jest. Owszem, prowadzimy wojnę w Afganistanie, ale chyba nie ma bezpośredniego oddziaływania na naszą służbę zdrowia? Nie ma ostrzału naszych miast? No chyba, że o czymś nie wiemy? Mniejsza ze szczegółami.

    Inaczej niż wypadkami wojennymi, ewentualnie ćwiczeniem działania służby zdrowia w warunkach wojennych – nie można wytłumaczyć stanu naszych szpitali, naszego ratownictwa medycznego i w ogóle służby zdrowia. Zdaniem osób w podeszłym wieku – pod koniec lat 60-tych, czyli 23 lata po wojnie – w Polsce służba zdrowia funkcjonowała lepiej na płaszczyźnie dostępności i lecznictwa w rozumieniu zajmowania się człowiekiem przez system niż obecnie. Co więc się takiego złego stało w Polsce, że przez 23 lata wspaniałej prosperity w okresie transformacji nie udaje się nam osiągnąć poziomu obsługi ludności porównywalnego dla standardów „znienawidzonego” PRL-u?

    Co ciekawe przecież podjęto tyle prób zreformowania systemu opieki zdrowotnej! Oddłużano szpitale! Powołano NFZ! Wcześniej kasy chorych! Nawet już podwyższano składkę! Ciągle w systemie jest za mało pieniędzy – świadczy on zbyt mało usług w stosunku do potrzeb – nie zabezpiecza potrzeb opieki zdrowotnej społeczeństwa, – ale dlaczego? Przecież nie przekazujemy o wiele mniej PKB na opiekę zdrowotną niż inne państwa regionu?

    Co można takiego zrobić jeszcze, żeby ten system był sprawny? Wydajny? Elastycznie dostosowujący się do potrzeb? Żeby ludzie nie leżeli jak śmieci na korytarzach pomiędzy śmietniczkami a toaletami! Może trzeba zwiększyć składkę o 100%? Czy to pomoże? Czy wówczas system się domknie, czy też panowie i panie w białych fartuchach – zażądają kolejnych podwyżek pensji, no bo jak mogą zarabiać mniej niż jakiś tam premier!? Gdzie jest granica absurdu, do jakiej możemy się posunąć? Ile trzeba zapłacić żeby system działał i był przystępny dla przeciętnego użytkownika, który płaci składki?

    Może chorujemy zbyt często? Może ktoś nadużywa systemu w jakiejś dziedzinie? Może warto tego kogoś nazwać po prostu złodziejem? Całą grupę zawodową – złodziejami? Ale zaraz zaraz, – kto wystawia te lewe zwolnienia od pracy? Lekarze? To, kto okrada państwo – uprawnieni nadużywający uprawnień, czy też lekarze idący im na rękę?

    Hmmm, co okradane państwo powinno zrobić z przedstawicielami dwóch lub trzech kast zawodowych systemowo je okradającymi? No… właśnie, ale co w przypadku, jeżeli jedną z tych kast złodziei są właśnie ci powołani do „przysłowiowego strzelania”?

    Dochodzimy do wniosku, że sedno – sama istota problemów z polską opieką zdrowotną a zwłaszcza ze szpitalami leży poza systemem, którym zawładnęła pewna kasta i traktuje go, jako swoje źródło dochodu. Tak wygląda nasze państwo właśnie – na każdym kroku, pod każdym kamieniem, złodziej, złodzieja sankcjonuje… wszystko w zaciszu gabinetów, uśmiechami bez problemu… płacą za to ci, którzy potem zdychają gorzej niż bydło na szpitalnych korytarzach, a przecież jeszcze nie ma wojny. Pomyślał ktoś jak wyglądałyby nasze szpitale w trakcie wojny?

    Miłej refleksji… z ukłonami dla tego, który bezczelnie bawi się w funkcję ministra od zdrowia…


    Przejdź na samą górę