• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Potrzebna Zdrada?

    • By Izabella Gądek
    • |
    • 27 sierpnia 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Zdrada, już jako słowo brzmi złowrogo i nieprzyjaźnie. Krótki, kanciasty wyraz – niekojarzący się z niczym miłym. Myśl o zdradzie partnera, paraliżuje duszę i boleśnie rani. Wywołuje skrajne emocje. Przynosi nieprzewidywalne konsekwencje. Społecznie ganiona i potępiana. Niezależnie od środowiska, czy wieku, kojarzona negatywnie. Czy zdrada może być potrzebna? Czy istnieją sytuacje, w których jest słusznym wyborem? Jedynym właściwym wyjściem? Dobrym sposobem, na uniknięcie większego zniszczenia? Trudne pytania, na które każdy odpowiada sobie własnymi odczuciami. Spostrzeżeniami i doświadczeniami, z jakimi osobiście się ścierał.

    Ktoś, kto widzi tylko czarne i białe – nie widzi nic. Człowiek, który potrafi oceniać jednogłośnie – mało wie. Osoba, która uważa, że jest coś jednostronnie dobre, bądź tylko złe – często się myli – ulegając niewiedzy, ignorancji. Błądzi, nie mając odniesienia do własnych doświadczeń. Z czasem wiele rzeczy w życiu ulega zmianom. Ewoluuje światopogląd, nieco szerzej postrzegamy ludzi, bardziej wyrozumiale widzimy niepowodzenia, nie tak zajadle kłócimy się z przeciwnościami.

    Bycie niewiernym nie jest łatwe, ani proste. To wielka odpowiedzialność, jaką bierze się na swoje sumienie. Jaką nakłada na osobę zdradzaną, jak również obdziela jej zrodzeniem całe rodziny, dzieci, czy bliskich. Każda historia zdrady jest inna. Każda przynosi konsekwencje i budzi emocje. Często zdrada połączona jest z osobistymi tragediami. Często staje się przyczyną kolejnych.

    Mój stosunek do zdrady uległ deformacji, kiedy poznałem dwie historie domów, w których ona żyje. Relacje rodzin, gdzie zdrada mieszka z domownikami. Istnieje i sprawia, że ich członkowie nadal mogą wspólnie dzielić wiele radości i kolejnych lat.

    Nie wiem ile trwała moja frustracja. Nie pamiętam jak długo bezustannie walczyłem z własnymi przekonaniami i wpojonymi wartościami. Stan, w jakim tkwiłem doprowadzał mnie do załamań, myśli samobójczych i wielorakich szaleństw. Czułem się pusty, jałowy, niewidoczny. Starałem się pokonać te uporczywe napady pragnień, które poniewierały mną dotkliwie. Chciałem zdusić w sobie fizyczne rządze. Zapomnieć o ich istnieniu, ale przegrywałem. Nie wiedziałem jak się ich pozbyć, a ich obecność sprawiała ból i coraz gorszy stan mojego umysłu. Wariowałem. Stawałem się złym agresywnym palantem. Łapałem się na wulgarnych i chamskich zachowaniach. Cyklicznie mimo chęci kontroli nad sobą, przychodziły stany otępienia i chęci walki. Przestałem panować nad tym, co się ze mną działo. Byłem taki, jakim być nie chciałem.

    Kochałem moją żonę. Kochałem ją od chwili, kiedy popatrzyła na mnie w ten właśnie sposób. Przez wiele lat tworzyliśmy szczęśliwe, zapatrzone w siebie małżeństwo. Oddane sobie, domowi, dzieciom. Żyliśmy dla siebie i nic nie wskazywało, że coś to zmieni. Wspólne pasje, zrozumienie, podobne postrzeganie, wrażliwość. Spełnialiśmy się w tej relacji. Znaliśmy swoje wady, czułe punkty. Wiedzieliśmy, na co jesteśmy czuli i co nas rani. Znane nam tylko gesty, półsłówka, wymowne milczenia. Chwilę po swoich 37 urodzinach, wróciła od lekarza z inną twarzą. Już nigdy nie odzyskała tej, którą zostawiła przy biurku, gdzie zapadł wyrok. Wszystko później potoczyło się błyskawicznie. Kolejne wizyty. Lekarze. Chemioterapia. Jej skutki. Znowu lekarze, badania. Amputacja. Żyliśmy jak w koszmarze. Odchodziłem od zmysłów. Po nocach ukrywałem, że pije, albo grałem w debilne gry, które na chwile resetowały porozciągane do granic myśli. W dzień starałem się robić wszystko żebyśmy dalej żyli normalnie. Chciałem odzyskać rodzinę, żonę, śmiech, ale rozumiałem, że mogę tylko wspierać, kochać i czekać.

    Czekałem wiele lat. Parę rzeczy się zmieniło. Oboje bardzo walczyliśmy, żeby wytrzymać, ale zaczęły dźwięczeć myśli – wytrzymać co? W jakim celu? Zawodowo awansowałem. Coraz częściej wyjeżdżałem z odczytami na prestiżowe uczelnie. Miałem wtedy kontakt z życiem, z młodością, z cielesnością, o której miałem zapomnieć. Żona nigdy nie pogodziła się ze zmianami, pozostawionymi przez chorobę. Nie wolno było mi jej dotykać. Seks umarł. Kochałem ją i szanowałem – nie umiałem jednak oddychać, kiedy każdorazowo mnie odpychała. Paradoksalnie ją rozumiałem, wspierałem, starałem się wynagrodzić jak się da – to, z czym walczy i nie potrafi wygrać. Rozmowy, terapie, sesje – nie skutkowały.

    Pewnego dnia, jak byłem w Londynie zadzwoniła wieczorem. Po wymianie podstawowych grzeczności padło ciche i stanowcze zdanie: „zostań tam kilka dni dłużej, chciałabym pobyć sama, wiesz, że to lubię. Zabaw się w swoim towarzystwie i nie śpiesz się, proszę”. Zostałem tylko dzień dłużej, ale nie mogłem spać, ani myśleć, bo tłukłem się z myślami jak dziecko. Po powrocie nie wróciliśmy do rozmowy. Kilka tygodni później przy kolacji, patrząc mi prosto w oczy powiedziała: „Umów się czasem po wykładach ze studentami. Wiem jak potrzebujesz kontaktu z życiem i ja to rozumiem. Potrzebujesz tego, a jeśli sobie to dasz, wiem, że uwolni nas to od ciężaru, z jakim sami się nie uporamy. Pozwól mi pozbyć się poczucia winy, które zabiera radość”.

    Od tego czasu częściej się śmiejemy. Mocniej przytulamy. Wrócił czas kolacji na mieście i spacerów po koncertach. Spadło napięcie, które stawało się nie do zniesienia. Stałem się czulszy, lepszy, uważniejszy. Staram się i bardzo kocham moja żonę, bez której nie chciałbym żyć. Czasami umawiam się na kilka godzin z kimś, komu brakuje tego samego. Wracam do domu i cieszę się, że mogę dzielić życie z moją żoną. Kiedy wracam w nocy, ona śpi. Rano całuje mnie tak, jak potrafi to zrobić kobieta, która kocha.

    ***

    Był dla mnie tym jedynym, wymarzonym. Po kilku latach narzeczeństwa wzięliśmy ślub. Staraliśmy się o dzieci, ale mimo podejrzeń robione testy nie zmieniały kolorystyki. W czasie kolejnej terapii nie mieliśmy złudzeń. Mój mąż cukrzyk – potwierdził to, czego się obawialiśmy. Konsekwencją choroby w jego przypadku okazała się impotencja. To go załamało. Chciał odejść, prosił, żebym i ja go zostawiła. Wyprowadził się do rodziców. Przestaliśmy rozmawiać. Na śnieżną wigilię zadzwonił, spotkaliśmy się. Rozmawialiśmy całe święta. Czuł to co ja, więc nie było trudno dojść do porozumienia. Postanowiliśmy żyć i nie przegrać. Omówiliśmy wiele spraw. Całą gamę możliwości, jakie posiadaliśmy razem. Postawił warunek. Ciężko mi było to na wtedy zrozumieć. Uważałam, że tak nie można, że nie potrzebuje, że to nie ważne.

    Minęło od tej wigilii 17 lat. Za kilka dni kolejne święta, które przywitamy wspólnie z naszymi cudownymi adoptowanymi córkami. Dajemy sobie wiele szczęścia, ciepła, zrozumienia i radości. Łączy nas szacunek i bliskość, jakiej brakuje w wielu parach, które mogą cieszyć się wspólnym spełnieniem w sypialni, czego nie doceniają do momentu straty.

    Czasem uparta wierność staje się niszczącym więzieniem, z którego można wyjść i odzyskać wolność. Jakkolwiek byśmy nie oceniali wyborów ludzi dorosłych, trzeba mieć świadomość dynamiki relacji, która rządzi się swoimi prawami. Nie wszystko da się przewidzieć i nie wszystko da się uporządkować w życiu w punktach. Czasami sytuacje zaskakują i zmuszają ludzi do nieszablonowego myślenia oraz odkrywania coraz to głębszych odcieni szarości w dotychczas czarno-białym świecie.

    Uratować siebie. Miłość i rodzinę. To najważniejszy cel mówiący o spełnieniu człowieka i prawdziwej jedności w związku.