• 16 marca 2023
    • Ogólna

    Samsara – „koło życia”

    • By Izabella Gądek
    • |
    • 28 lipca 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Samsara – koło życia. Nieustanne wędrowanie. Niekończąca się podróż, która wraca cyklicznie w to samo miejsce. Wraca, czy nigdzie nie prowadzi? Gdzie zmierza człowiek w tej swojej zgubnej pogoni. Czy działa świadomie, czy całkowicie zatracił się w darzeniu do lepiej, szybciej, mocnej, pełniej – nie rozumiejąc już żadnej z odtwarzanych czynności. Biegnie ślepo wraz z innymi bezwiednie, bezrozumnie, czy wybiera dostępne opcje? Potrafi wychwycić różnicę między bezsensem, a sensem?

    Wiele pytań, od tygodni zadaję sobie po obejrzeniu kolejnego arcydzieła Rona Fricke. Uważniej patrzę na mnóstwo otaczających mnie rzeczy. Pozornie nieistniejących, ale gdyby zniknęły bezradnie rozłożylibyśmy ręce. Naszą przestrzeń wypełniają wytwory ludzkiego sprytu, logiki, ale i głupoty. Ile z nich zostało niepotrzebnie zrodzonych? Jak wiele utrudnia nam bycie wrażliwą i wypełnioną emocjami istotą? Zalewa nas masowo produkowany sztuczny świat. Substytuty. Imitacje. Gadżety. Atrapy.

    Jeden seans w kinie mi nie wystarczył. Za mocne wrażenia. Wszystko się kłębiło i mieszało. Genialna muzyka wzmocniła tylko efekt obrazu, który wrzeszczał z ekranu tysiącem słów, zdarzeń, gestów. Naprzemiennie śpiewała cisza, oszałamiającymi cudami natury. Przyroda przeplatała się z ohydą cywilizacji. Wprawiało w osłupienie czytelne uzależnienie człowieka od przemysłowej machiny i jego bezradność w starciu z wiatrem, czy wodą. Co myśmy narobili na tym świecie? Gdzie wędruje ludzkość zagubiona w coraz większym chaosie?

    Tkwimy w bezsensie, czy to wszystko dzieje się po coś. Jednak obyło się bez końca świata, więc gramy dalej. Tylko o co? Jaka czeka nas wygrana? No właśnie, a kto właściwie gra i jest naszym rywalem? Po projekcji Twórcy,, Baraki’’ wszystko się poplątało. Widz zdaje sobie sprawę, że rzeczywistość toczy się bez jego udziału. Świat porusza się według rozkładu, a my jesteśmy nic nieznaczącymi ogniwami machiny, którą sami z dumą wznieśliśmy. Wtłoczyliśmy się w system, który ślepo prze do przodu pozbawiony kontroli i odpowiedniej nawigacji.

    Autor sprytnie to sobie wymyślił. Nie padło ani jedno słowo, ale widz został porażony siłą informacji, jaka została zawarta w materiale gromadzonym przez 5 lat. Na 5 kontynentach. W 25 krajach. Głos Lisy Gerrard z zespołu „Dead Can Dance” tylko podbija odczuwanie i rejestrowanie różnorodnych kadrów. Miejscami przewierca odbiorcę swoją siłą.

    Można być zimnym i nieczułym realistą. Przyswajać, tylko sobie potrzebne informacje i dozować sobie według uznania, dostępne informacje. Kimkolwiek się jest nie wierzę, że po obejrzeniu Samsary, coś nie zmieni się w sposobie postrzegania i automatycznego konsumowania. Nie sadzę, że można zapomnieć przedstawione obrazy i turlać życie jak wcześniej. Ja o wielu rzeczach nie wiedziałam. O wielu nie wiem, ale to, co zapisał na 70 mm taśmie reżyser zahipnotyzowało mnie na dwie godziny, a poruszyło tak, że teraz piszę te słowa.

    Nasza planeta przeraża, zadziwia, szokuje, zachwyca. Z pozoru banalne sytuacje, czy nieistotne zdarzenia ukazane są przez reżysera w sposób szczególny, który nakazuje patrzeć uważnie i dostrzegać to, co mijamy obojętnie, często zagubieni w codzienności. 25 krajów, 5 kontynentów, 5 lat pracy – łączy wyraźnie jedno – Samsara. Niezmienne ruchome koło życia. Reinkarnacja. Narodziny i śmierć. Cykle, którym podlega wszystko. Od zawsze.

    Czym czaruje reżyser i w jaki sposób podaje obraz przekona się każdy, kto zdecyduje się odbyć tą niezwykłą podróż. Dla mnie uderzające było sprawne skontrastowanie wspaniałości i klęsk Matki Ziemi. Naprzemienne ich zestawianie potęgowało odbiór pozornych oczywistości.

    Chińskie tancerki, w tradycyjnych, bogatych strojach i japońska fabryka lalek – uderzająco realnie imitujących żywe kobiety. Cuda natury, po których wędruje słońce i księżyc, przeplatane produkcją golfiarzy i fabryką rozczłonkowywania bydła na marketowe porcje. Trumna w kształcie broni i setki prawdziwych naboi, w rękach dzieci, mieszkańców czarnego lądu, czy defilujących żołnierzy. Spokojnie tańczący wiatr na pustyni i więźniowie, którzy na spacerniaku tańczą układy synchroniczne z uśmiechem i radością. Niewiarygodne wrażenie robi Mekka i modlący się w niej wierni. Nie mniejsze Mnisi, którzy usypują z kolorowych ziarenek mandalę w skupieniu i spokoju. Kopalnia siarki i seks-lalki. Spoceni robotnicy dźwigający siarkę i amerykański sen przeładowany, przesycony i przekonsumowany. Wioska Afrykańska i miniaturowe boksy do pracy w fabryce. Oszałamiające dzieła architektury i „budowle” utworzone przez naturę. Piękne miejsca, gdzie chciałoby się być i zostać oraz takie, w których nikt z nas nie chciałby się znaleźć. Ile w tym wszystkim znaczymy. Jaki mamy wpływ na to, co odwieczne?

    Chcemy więcej, nowocześniej, szybciej. Wielkie miasta uzależnione od prądu, bez którego nie ma nic. Odcięcie tego źródła unieruchomi wszystko. Stanie metro. Zgaśnie światło. Wyłączy się sztucznie napędzany industrialny świat. Narzekamy, utyskujemy, ględzimy, jak to zawsze może być lepiej. Pewnie może, ale po obejrzeniu tysięcy ludzi żyjących ze zbieractwa śmieci, czy pracujących w fabryce uboju zwierząt, możemy dziękować losowi za to, jak mamy okazję żyć. Patrzę na swój komputer i przypomina mi się scena z wysypiska złożonego tylko z technicznych zabawek, które teraz trzeba zgnieść, skruszyć, zutylizować. Na ich miejsce powstaną kolejne i kolejne, które jeszcze szybciej i pokaźniej zanieczyszczą środowisko i przestrzeń. Patrzę i widzę za oknem drzewa, których brakuje w wielu wybetonowanych „po szyję” miastach. Na słońce, które nie świeci dla wszystkich tak samo.

    Wymowne były powracające obrazy mnichów „malujących” mandalę z kolorowych ziarenek piasku. Zajęcie wymagające czasu, precyzji i skupienia. Miliardy ziarenek usypane w kola i kwadraty. Wreszcie powstaje nietypowe „malowidło”, w którym łączy się zewnętrzność i wewnętrzność. Diagram, który ukazuje, w jaki sposób chaos przybiera harmonijną formę. Punkt centralny, będący zarówno początkiem jak i końcem całego układu.

    Jednym ruchem. Buddyjski Mnich obraca w kupkę piasku powstające bardzo długo dzieło. Tworzenie i niszczenie. Czy na tym polega wszystko, co nas otacza? Tworzenie i niszczenie. Czy to wszystko niezależnie od poziomu i wielkości sprowadza się do tak prostego wniosku? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na wiele pytań, ale jakoś przestało mnie się chcieć spieszyć. Gnać i pędzić. Bezmyślnie truchtać. Upodabniać się do precyzyjnych robotów.

    Chyba obejrzę „Samsarę” po raz trzeci…