- Paradygmat rozwoju
Kilka porad dla wicepremiera Jacka Rostowskiego
- By IVV
- |
- 01 stycznia 1970
- |
- 2 minuty czytania
Wicepremier rządu Rzeczpospolitej Jan Antony Vincent-Rostowski zwany Jackiem Rostowskim, bezradnie poszukuje źródeł zapchania dziury budżetowej. Przyjęto nawet, że prostytucja będzie elementem składowym wliczanym do PKB a skoro można ją wliczać do PKB wynika, że zaakceptowano ją jako gałąź gospodarki.
Jak powiedziano A należy powiedzieć B i zalegalizować ja w pełni jako zawód, doprowadzić do odprowadzania ubezpieczeń społecznych oraz podatków z nierządu. Nie należy przy tym obawiać się głosów, że państwo nasze stanie się alfonsem. Podobny schemat działa w Niemczech, gdzie prostytucja jest legalna i opodatkowana. Oczywiście nadal będzie istniała również w podziemiu ale wtedy będzie można ja penalizować. Co więcej prostytucja w formie kontrolowanej przez państwo, może również powinna oznaczać kontrole stanu zdrowia osób nią się trudniących, co w kontekście ostatnich doniesień prasowych dotyczących Pani, która będąc świadoma swojego nosicielstwa zrażała kolejnych klientów wirusem HIV jest bardzo istotne.
Zastanówmy się czy idąc na całość nie warto powiedzieć również C i wprowadzić wysokiego podatku akcyzowego na wyroby wyprodukowane z tzw. miękkich narkotyków. Skoro już dzisiaj nasze państwo wydaje dziesiątki milionów na leczenie ludzi z uzależnieniami – z podatku akcyzowego oraz dochodowego z pewnością uda się pokryć wiele celów a co więcej handel marihuaną czy haszyszem przestanie być przestępstwem kryminalnym. Będzie za to przestępstwem skarbowym jeśli nie będzie na tych produktach widniał znak akcyzy. Dokładnie tak samo jak handel alkoholem czy, papierosami bez znaków akcyzy.
Premier Rostowski ubolewa nad pracującymi w szarej strefie. nie da się tej strefy zlikwidować, ale może warto pomyśleć jak spowodować aby osiągnąć kilka celów równocześnie. Pierwszy i bardzo istotny problem pracujących „na czarno” to wykluczenie z systemu ubezpieczeniowo-podatkowego. Czyli prozaicznie mówiąc, nie jest problemem dla urzędów Skarbowych to, że ludzie Ci nie maja ubezpieczeń itd., a to, że nie płacą podatków kiedy pracują by przeżyć! Proponuję rozważyć powiedzenie D. Państwo powinno wypuścić bony które by sprzedawało anonimowo pracodawcy za około 120% – 130% wartości nominalnej. Bon taki składał by się z 2 części jedną można by wymienić w wybranych bankach na gotówkę w stosunku 1:1 do wartości nominalnej, przy wymianie na drugiej części pozostającej u wymieniającego wpisywano by jego numer pesel oraz datę wymiany. Już 1000 zł wymienionych bonów miesięcznie dawałoby podstawowa ochronę zdrowotną. Zarobione tak pieniądze nie podlegały by opodatkowaniu ponieważ podatek byłby zapłacony z góry przez pracodawcę właśnie w ramach nadpłaty za bony. Dla szczelności systemy należałoby ustalić próg maksymalnych zarobków w bonach rocznie na np. około 20 tys. oraz do jakiegoś niskiego progu (np. kwoty wolnej od podatku) bez utraty prawa do ewentualnego zasiłku dla bezrobotnych.
Zaprezentowane rozwiązanie rozwiązuje praktycznie WSZYSTKIE kluczowe problemy związane z pracą na czarno ludzi zarabiających mniejsze kwoty. Likwiduje również problem nadmiernej biurokracji, która bywa przeszkoda przy zatrudnieniu. Likwiduje tez obawy o składki zdrowotne, te są odprowadzone już przy zakupie bonów. I uprzedzając wszelkie uwagi – nie byłoby to pogłębianie nierówności, ponieważ nie byłaby to waluta czarnorynkowa lub stygmatyzująca. Realizujący taki kupon, voucher będzie łatwo identyfikowalny a na jego ubezpieczenie mogą się składać kwoty zarobione u kilku, kilkunastu pracodawców. Tak będzie można zapłacić sąsiadowi za naprawienie kranu i korepetytorce dziecka, ale również niani itd. Oczywiście można też rozważyć stworzenie bardzo zaawansowanego systemu jako waluty alternatywnej – opartej właśnie na nadpłacie i nie związaniu bonu z konkretną osobą co umożliwiłoby wolny obrót bonami na równi z pieniądzem gotówkowym. Oczywiście nadpłatę płaciłby pracodawca nabywający na rynku pierwotnym lub wtórnym bony, a realizujący bon – płaciłby nim normalnie jak pieniądzem wedle wartości nominalnej. Jest to bardzo ciekawa propozycja warta rozważenia i dokładnego dopracowania, w tym skorzystania ze sprawdzonych wzorców z krajów Unii Europejskiej gdzie podobny system działa w praktyce. Na marginesie warto zauważyć, że wprowadzenie takiego systemu miałoby bardzo ciekawe konsekwencje dla przyjęcia Euro, albowiem bylibyśmy de facto krajem dwu walutowym, czy też raczej krajem z sub-walutą, z której nie musielibyśmy rezygnować po przyjęciu Euro. Wystarczyłoby tego typu bony odpowiednio przewalutować i dalej moglibyśmy emitować walutę wewnętrznie honorowaną, której kurs mógłby być nawet rynkowo ustalany wobec Euro.
Ostatnim odważnym krokiem może być powiązanie prawa pobytu z inwestycją kapitałowa w naszym kraju. To powiedzenie E jest kolejnym rozwiązaniem na dokapitalizowanie Polski. Wiele krajów na świecie w ten sposób kupczy prawem do życia na swoim terenie, w Unii robią tak np. kraje nadbałtyckie, Austria a także robią tak Stany Zjednoczone. Dlaczego my nie mamy wprowadzić prawa pobytu dla ludzi którzy wydadzą w Polsce powiedzmy 200.000 Euro? I zobowiążą się do płacenia podatków w Polsce? Każdy PIT to kolejny rok pobytu, po 5 latach cudzoziemiec otrzymywałby kartę stałego pobytu.
Można mieć wrażenie, że takich prostych, choć co warto przyznać kontrowersyjnych w naszych realiach rozwiązań można wprowadzić wiele. Rząd mógłby się zająć wyszukiwaniem takich rozwiązań w oparciu o dwa założenia: muszę być profitogenne dla państwa i łatwe do wprowadzenia (oczekiwane i realne). Jak przy okazji by się jeszcze okazało, że ułatwiają życie w naszym kraju to już by było wspaniale…