- Soft Power
Problem utraty autorytetu władzy
- By krakauer
- |
- 01 stycznia 1970
- |
- 2 minuty czytania
W kraju, w którym w przeważającym wypadku powszechnych (ulicznych) opinii po prostu nie wypada nazywać polityków inaczej niż „debilami”, „idiotami”, „zdrajcami” ewentualnie „pomyleńcami” lub „nierobami” – a każdy bardziej intensywny epitet jest mile przyjmowany przez uszy społeczeństwa – władza straciła autorytet. Konkretnie autorytet straciły osoby pełniące władzę na urzędach oraz dzierżące ster politycznych rządów.
Ustalenie winnych takiego stanu rzeczy jest najdelikatniej mówiąc trudne, albowiem żyjemy przecież w kraju, gdzie policja i prokuratura nie stwierdzają pobicia, nawet jeżeli mają je nagrane na kamerze monitoringu a ofiara nie żyje. Więc może będąc obiektywnym zwalmy winę na proces? To znaczy uznajmy, że winnym zamieszania politycznego, który doprowadził do totalnego upadku autorytetu władzy w naszym kraju jest pewien proces, który po prostu obiektywnie się dzieje i jedynie odrobinę sterują nim media, które potrafią jakimiś tylko sobie znanymi sposobami spowodować, że świat staje na głowie jeżeli chodzi o naszą rzeczywistość.
Oczywiście nie ma mowy o tym, żeby politycy byli krystaliczni. Podobnie urzędnicy państwowi i niestety w części także samorządowi (słynne procesy samorządowców rządzących z aresztów). Każdy dołożył swój kamyczek do koszyczka powodując, że coś takiego jak prestiż władzy nie istnieje, co najwyżej ma charakter fasadowo-paradny tylko tam gdzie w sposób zorganizowany występuje wojsko – swoim rytuałem wymuszając organizację i koncentrując uwagę zebranych. Poza tym dziennikarze zawsze wszystko obśmieją jak nawet nieszczęsnego „Morła”, wytykając władzy niezawinioną śmieszność.
Jednakże myli się ten, kto sądzi że winni upadku prestiżu naszej władzy są kabarety i kabareciarze – liczy się coś zupełnie ważniejszego, otóż liczy się to jak państwo/samorząd działa w oczach i w odbiorze społeczeństwa. To decyduje o tym, w jaki sposób ludzie widza polityków. Kolejki w szpitalach, niemożliwość dostania się do specjalisty jak potrzeba, brak medykamentów umożliwiających leczenie, listy oczekiwania, generalna ogólna porażka wszystkiego – poczynając od OFE, poprzez autostrady, kolej, ukrywaną katastrofę energetyki a na nieudanej reformie śmieciowej kończąc – to wszystko powoduje, że ludzie mają polityków i wyższych urzędników za debili, łapserdaków i generalnie za elementy zbędne w systemie. Po prostu nie ma efektów ich działania, a przynajmniej takich jakich należałoby się spodziewać po tym co się obiecuje i do czego ludzie zdołali się przyzwyczaić mając na uwadze tzw. standardy unijne. Ewentualnie raczej to w jaki sposób je sobie wyobrażają, chociaż jeżdżąc po świecie mają wyrobione pojęcie.
Na to wszystko co i w „normalnych” krajach składało by się na kryzys władzy u nas nakładają się jeszcze trzy rzeczy. Po pierwsze samo pochodzenie władzy, co do której nikt chyba nie ma wątpliwości, że nie pochodzi ona od Narodu, czyli ogółu obywateli polskich zamieszkujących terytorium naszego kraju. W takie bajki przestały już wierzyć nawet wypchane morświny w muzeum morskim w Gdyni! Problem polega na „problemie sukcesji”, otóż bowiem obecna władza pochodzi z wyborów jakie zostały w tym kraju przeprowadzone po Okrągłym Stole, które jak pamiętamy nie w pełni były wolne. Część mandatów w tamtym „kontraktowym Sejmie” pochodziła z kontraktu z PZPR. Ta z kolei pojawiła się w Polsce jako konieczność dziejowa 22 lipca 1944 roku – zaszczepiona przez naszych potężnych wschodnich sąsiadów. Wcześniej mieliśmy do czynienia w Polsce z przejęciem władzy nad społeczeństwem i znaczną częścią terytorium państwa przez naszego zachodniego sąsiada. Jeszcze wcześniej mieliśmy własną władzę narodową opartą jednakże na władzy wojska, obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej i wąskiej elicie religijno-obszarniczej. Jeszcze wcześniej był „b…..l, serdel, pierdel” a przed nim była Rada Regencyjna z nadania obcych okupantów. Przed Radą Regencyjną, która i tak była fikcją przez 123 lata nie było niczego poza niewielkim samorządem krakowskim. Jeszcze wcześniej był też „b…..l, serdel, pierdel” – do sześcianu a to co było jeszcze przed nim to prehistoria – ostatniego króla nie można nazywać królem, co najwyżej królikiem, albo fircykiem – szkoda słów. Może to duże uproszczenia, ale niestety na tym polega problem, że nie mamy szczęścia do władzy w tym kraju, bo ta twarda jaką znamy – praktycznie zawsze była obca. W tym znaczeniu, że obca w ogóle albo alienująca się od własnego Narodu, gdyż trudno Sanację w jej okresie po śmierci Marszałka uznać za ustrój popierany przez społeczeństwo, które raczej było przerażone retoryką wojenną sąsiadów i na tyle zmanipulowane, biedne i wystraszone że nie miało wyobrażenia o tym co się dzieje i w jak dramatycznie koszmarnej sytuacji się znajduje. Niestety dzisiaj jest podobnie – wystarczy zobaczyć opóźnienie informacyjne w polskich mediach informacyjnych a zachodnich. Jak do tego dodamy sposób wybierania się władzy, to naprawdę trudno ją uznać za pochodzącą od Narodu jako suwerena.
Po drugie oprócz nieudolnej, obcej albo wrogiej narodowi władzy świeckiej mamy nieszczęsną tradycję silnej, scentralizowanej i pazernej władzy religijnej. Mało jest krajów tak uzależnionych od hierarchii kościelnej jak nasz. Swoistym fenomenem jest to, że administracja kościelna na naszym terytorium jest starsza od administracji państwowej – naprawdę proszę państwa Kościół Katolicki jest tu dużej niż państwo polskie, decydują te przeklęte 123 lata niewolnictwa wobec sąsiadów. Obecnie już nie odczuwamy tak jawnie i jednoznacznie potęgi Kościoła jak jeszcze była ona widoczna przed wojną. Przykładowo w salach sądowych – ciemny lud odpowiadał przed sędziami przysięgając na Biblię pod Krzyżem, to bardzo przerażało zawsze wszystkich świadków i paraliżowało część kombinatorów. Władza Kościoła była totalna, miał własne majątki, które dzisiaj odzyskuje, ale normalnie miał silną władzę ekonomiczną nad częścią społeczeństwa – funkcjonującą na kościelnej ziemi. Przed I-szą wojną światową w dawnych zaborach rosyjskim i austriackim było jeszcze gorzej. Warto pamiętać, kiedy została zniesiona pańszczyzna – to naprawdę było niedawno! Do dzisiaj Kościół zachował silny wpływ na społeczeństwo i na to co się w nim i z nim dzieje. Niestety jest to wpływ najdelikatniej mówiąc – trudny, ponieważ powstrzymujący modernizację państwa, która bez przemiany świadomości obywatelskiej nie będzie możliwa. Jeżeli ktoś nie rozumie o co chodzi, niech przypomni sobie autentyczny lęk rządu Leszka Millera przed postawą Kościoła Katolickiego w kwestii poparcia dla przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Drodzy czytelnicy – proszę sobie uświadomić, że gdyby wówczas Kościół się uparł i z całą swoją siłą powiedział NIE, to dzisiaj bylibyśmy w czarnej dziurze a nie Unii Europejskiej.
Po trzecie – nieszczęsne podziały sceny politycznej, z której podstępem wyrugowano lewicę i podzielono ją pomiędzy dwie partie prawicowe, których linia sporu ma charakter post-ideologiczny, w zasadzie emocjonalno-osobisty, a których nie mamy jak metodami demokratycznymi wyeliminować.
To wszystko totalnie osłabia państwo, powoduje jego kryzys i pozbawia władzę autorytetu, tak niesłychanie potrzebnego w czasach kryzysu, przemian i reform. Proszę pamiętać, że władza bez autorytetu – musi albo oszukiwać obywateli (jak to się dzieje w wielu przypadkach), albo ich terroryzować – do czego na razie w formule miękkiego przeciwdziałania wobec sztucznie tworzonych zagrożeń władza się przygotowuje. Jednakże taki scenariusz jak w Turcji – jest u nas bardzo prawdopodobny.
Wniosek – władza bez autorytetu jest i będzie władzą słabą, a przez to państwo będzie słabsze i będzie uzyskiwać gorsze wyniki. Nic się na to nie poradzi, w tym znaczeniu że nie można wymagać żeby ludzie władzę kochali jednakże liczy się to, żeby jej nie nienawidzili lub ją nie pomiatali – a u nas minęliśmy nawet próg śmieszności. Państwo jedynie poprzez aparat przymusu więzienno-finansowego, jest w stanie na nas cokolwiek wymusić, poza tym obywatele – i słusznie – mają je w czarnej dziurze… Stopniowo zmieniamy się w państwo niesterowalne, uwaga – nie anarchiczne, ale po prostu trudne w sterowaniu. Przełamaniem sytuacji będzie albo upadek, albo rewolucja.