- Społeczeństwo
Czy naprawdę warto poprawiać Stwórcę?
- By Leila
- |
- 21 czerwca 2013
- |
- 2 minuty czytania
W naszych okrutnych i wymagających czasach, wygląd staje się kluczową wizytówką naszego ja. Nie mówię tutaj o schludnym i czystym wyglądzie, ale szaleńczym pędzie w doskonaleniu i ulepszaniu powłoki cielesnej. Szukamy i pragniemy – coraz to nowych metod dzięki, którym staniemy się idealni, bez żadnej skazy. Ciężka praca i samodyscyplina żywieniowa – przestaje wystarczać. Pędzimy dalece do przodu, sięgając po botox, różnego rodzaju wypełniacze, a w ostateczności oddajemy się w ręce chirurga plastycznego, który stał się swego rodzaju – czarodziejem dzierżącym w dłoni zamiast różdżki: magiczny skalpel. Wielu ludziom wydaje się, że ów przedmiot, potrafi odmienić ich życie na zawsze. Zgadzam się – zmieni byt, ale czy na taki, o jakim w istocie marzyliśmy…
Wydaje mi się, że każdemu z nas przyszedł do głowy pomysły typu: a co tu by sobie poprawić? Jednak liczne grono z nas, odwiodła od tego kwestia finansowa, długa rekonwalescencja, blizny, ból, czy też widmo nieudanej operacji. W sieci, mediach i telewizji, aż huczy od zdjęć, artykułów i przestróg dotyczących wyboru kliniki, czy skłaniających do ponownego rozpatrzenia naszej decyzji planowanych wyników. Możemy zobaczyć fotografie, głównie kobiet, których zabieg nie przebiegł – jak przewidywano. Naoglądałam się, aż nazbyt wielu obrazów przedstawiających żal, rozpacz i smutek pań, oddających się pod opiekuńcze i bezpieczne skrzydła renomowanego, dyplomowanego lekarza. Zawsze jesteśmy uprzedzani o możliwych komplikacjach. Dlaczego nie robią one na nas wrażenia… Ach, dopiero po fakcie…To dotyczy jedynie kilku procent operowanych, na pewno MNIE to nie spotka, a jednak może… Niestety później… jest już za późno…
Nasuwa się kolejne pytanie i wywód – co dalej. Co zrobić z nowym, nie znanym, oszpeconym i obolałym ciałem. Wrócić do stanu wyjściowego? nie ma jak, a nie każdy specjalista podejmie się naprawy „spartolonego” zabiegu /przykład Pani Bakuły jest właściwy/. Wtedy Białogłowe ogarnia szał, co ja sobie najlepszego zrobiłam i to za własne, mozolnie zarobione pieniądze. Potrzebne mi to było? Ta liposukcja, implanty, botox, wypełniacze… Okazuje się, że w momencie klęski – zabieg był absolutnie zbędny, ale inaczej się sprawy mają, kiedy podniecone i niecierpliwe pacjentki czekają na wyniki operacji…
Silikony się przyjęły i wygoiły, dzięki czemu możemy poszczycić się sylwetką Pameli Anderson. Botox na ustach, nadał im kształty zbliżone do Angeliny Jolie. Wypełniacze policzków są prawie tak ślicznie wydatne, jak u Kate Moss. Implanty pośladków imitują naturalne walory latynosek. Talia, jak u Gissele. Cieszę się razem z osobami, którym operacja się powiodła i są zadowolone z jej efektów, aczkolwiek według mnie podjęcie tego ryzyka jest zbyt wielkie i nie warte możliwych konsekwencji. Moim zdaniem piękno dziewicze, jest cenniejsze… nade wszystko.
Nie odciągam nikogo od spełniania takich sztucznych marzeń, ale to najprostsza droga. Wiążąca się wielkim ryzykiem. Pomyślmy po stokroć, czy w istocie chcemy na nią wstąpić. Ja z niej zawróciłam – możliwe, że z tchórzostwa, albo świadomości, która uzmysłowiła mi wartość naturalności.