• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Moje nałogi

    • By Izabella Gądek
    • |
    • 19 czerwca 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Współczesny świat, uzależnił mnie od siebie licznymi dobrami, których tak niecierpliwie wyczekiwałam. Spętał nałogami, bez których nie istnieję.

    Można się upierać, zaprzeczać i stanowczo oponować, ale prawda jest taka, że coraz więcej czynników powoduje, że nie jestem w stanie bez nich egzystować. Ba, nawet istnieć.

    Z ciężkim sercem przyznaję, że nieźle dałam się omotać. Nieodwracalnie wysterować. Początkowa radość z nowoczesnych udogodnień, stała się dożywotnią ością w podrażnionym gardle. Coraz częściej tłucze się w głowie, dziwne wrażenie – nieodparcie przypominające stanie w wiadrze z zastygniętym betonem nad przepaścią. Ciągle jeszcze przed upadkiem w drapieżnie głodną toń wody, jeszcze mam 5, no może 7 cm do granicy urwiska, ale nadmorski wiaterek niebezpiecznie skraca tę drogę, zabierając z klifu kolejne ziarenka…

    Moje nałogi były często nieprzemyślane. Nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji, na jakie się dozgonnie skazuję. Cześć z nich, byłą przypadkowa a cześć czepiła się w kark, całkowicie z zaskoczenia. Zawsze chciałam być wolna. Mając zaledwie kilka lat nie mogłam się doczekać dorosłości, która miałam mnie wprowadzić w świat pozbawiony nakazów i musów. Paradoksalnie, to właśnie ta granica okazała się początkiem uzależnień – i nie mam na myśli tutaj alkoholu, czy aromatycznej kawy…

    Internet spowodował, że świat skurczył się do obrębu komputera. Mogę przy jego pomocy i dostępowi do sieci – zrobić dokładnie wszystko. Zakupy, rozrywka, informacje, praca, obsługa rachunków, czy nawet spotkania z przyjaciółmi. Tak, możemy pić podobną kawę na dwóch przeciwstawnych krańcach świata i rozmawiać. Widzieć się, słyszeć, właściwie niemal czuć, dzięki możliwościom Skype i innych komunikatorów.

    Moje uzależnienie od prostokątnego pudełka, odgradza mnie od natury. Zabiera mi czas, jaki powinnam spędzić z psem w lesie, czy dziećmi na boisku. Zabiera mi – mnie, bo łapie się na tym, że zaczynam żyć – życiem innych osób. Znanych mi z realnego świata, ale też z tymi, których znam tylko dzięki obecności w mediach, Internecie, czy na portalach plotkarskich.

    Mam wrażenie, że więcej wiem o Kasi Cichopek niż o sąsiadce Vivi, którą mijam kilka razy dziennie. Wydaje mi się, ze znam Gołotę bardziej, niż Marka z treningowej sali… no może Andrzeja widuję częściej…

    Portale społecznościowe, mające na celu zebranie znajomych w jednym miejscu, zaserwowało mi nieograniczona ilość stron, które nawołują do wspólnych pasji, rozmów, czy dzielenia się życiem codziennym. Jak nie Facebook, to Badoo. Jak nie Obserwator Polityczny to Nasza Klasa – ogarnięcie wszystkich miejsc graniczy z cudem a to tylko mały wycinek moich technicznych uzależnień. Nie wiem jak Wy, ale ja obsesyjnie często odwiedzam swoje konta internetowe z posiadanymi oszczędnościami, rachunkami, zasobami…

    Ile razy czytacie informacje na różnego rodzaju stronach? Czy w większości są to potrzebne dane, czy sensacyjne upadki znanych mi z monitora osób? Moje dwa urządzenia z nadgryzionym jabłuszkiem, to poważne kłopoty, z którymi nawet nie planuję walczyć. Wpisałam je już na zawsze na listę uzależnień. Nie pamiętam dnia bez telefonu… Jakiego dnia?! Przecież ja nawet gram w tenisa z komórką w kieszeni!…

    Kolejny nałogowy problem, dotyczy manii posiadania. Choroba – zbytecznej konsumpcji, dotyka mnie nader często. Jakbym miała jej niekontrolowane nawroty. Padam ofiara nieokreślonej alergii, którą uleczyć może tylko kolejna zbędny kretyński zakup.

    Przecież wiem doskonale, ze nie muszę zmieniać telefonu co rok. Nie jestem aż taka tępa, żeby nie pojąc, iż aparat fotograficzny z 2011 roku – posiada funkcje, których nie wykorzystam nigdy. Po co mi cięgle nowe, nowe, nowe… wszystko? Kiedyś rzeczy nosiło się wiele lat, teraz, co 3 miesiące są nowe trendy, kolory, wzory, desenie, fasony, materiały… Przecież nie pójdę na lunch do Utopii w rurkach z zeszłego sezonu, które oddałam dla potrzebujących. Meble też nie służą już pokoleniom, bo designowe wymogi trzeba znać i się do nich dostosowywać. Nałóg posiadania przedmiotów nowych, nieprzydatnych, wręcz zbędnych jest tym, którego nie lubię. Mam sporo rzeczy, które kupione pod wpływem nagonki promocyjnej, czy frustracji emocjonalnej – nie zostaną nigdy odpakowane.

    Jestem uzależniona zatem od udogodnień, które mnie paraliżują. Ogarniecie tej różnorodnej plątaniny nie jest łatwe. Musze się sporo nakombinować, żeby nic nie przeoczyć. Bardzo skrupulatnie manewrować czasem, aby żadne z nałogów nie zostało w tyle.

    Kult ciała. Sprawa bardzo specyficzna. Zestarzeć się – nie chcę nikt, a już robić to bez godności, to naprawdę żałosna porażka. Jak więc wyważyć to, co serwują wszechobecne poradniki i podpowiadacze? Jak nie zwariować widząc, że Madonna wygląda lepiej, niż 40 lat temu a Lopezowa ma ciało bogini i o -20 lat młodszego kochanka? Uzależniłam się wiec od treningu. Od kontrolowania wagi, która nie ma prawa do swojego zdania. Ma na niej być niezmiennie 49 i koniec kropka a że mdleje na bieżni czy jestem czerwono – żółta od marchewko – groszko – papryk – nie ma znaczenia. Kremy, eliksiry, masowania – są rytuałem. Każdy specyfik ma swoje miejsce. Nie chcę zmarszczek, przebarwień, zwisów – rozmiar zero zabieram do trumny!

    Lubię swoje uzależnienie od muzyki klasycznej i zimnego martini. To moje ulubione nałogi, które pozwalają mi się oderwać o tych innych, które mam również z absurdalnych powodów. Kiedy słucham Pachelbela a kostka lodu topi się w szklance trącając cytrynę, czuję się na moment wolna i wyzwolona z pozostałych prezentów współczesności.

    Jeśli ten czas umila mi dodatkowo towarzystwo bliskiej osoby – jestem szczęśliwa.

    Zadowolona do momentu, kiedy dociera do mnie, jak wiele tracę mając pozostałe nałogi…