• 16 marca 2023
    • Ogólna

    Jerozolima relacja z pobytu, czyli poszukiwanie sacrum w świecie profanum

    • By IVV
    • |
    • 14 czerwca 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Po opuszczeniu granicy w Eljacie i odreagowaniu stresu pogranicznego, już izraelskim autokarem ruszyliśmy w stronę Jerozolimy, Przewodniczka poinformowała nas że kierunek zwiedzania mamy następujący, 2 postoje przed Jerozolima, później Jerozolima i zwiedzanie w następującej kolejności: Tarasy widokowe w Jerozolimie, Grób Pański i Golgota, droga krzyżowa od końca bo i z górki i tłok mniejszy w tym kierunku będzie. Później Ściana Płaczu, Zakupy pamiątek już w Betlejem, kolejnym punktem będzie wymiennie obiad lub wizyta w bazylice narodzenia pańskiego zależnie od tłoku i droga powrotna z postojem nad Morzem Martwym w celach relaksacyjno-poznawczych.

    Autokar dość niemrawo przystał na taka marszrutę, głównym powodem niemrawości był fakt zbliżania się do godziny 2 w nocy co w autokarze nieczęsto nastraja do bycia żwawym oraz równie istotny fakt totalnego braku wpływu na to co się wydarzy. Ledwie udało się zamknąć oczy pierwszy postów w Izraelu… Stacja benzynowa w środku niczego… Uroczy widok kiedy młodzież która przyjechała osobowym samochodem postanowiła posprzątać swój samochód ot po prostu wyrzucili wszystko co mieli w samochodzie na parking… zapalili papierosy i odjechali…

    Kolejny postój już u wrót Jerozolimy, kolejna stacja z zespołem sklepików, nieziemski smród powodujący niemalże łzawienie oczu, bezpańskie wychudzone koty i kawa za 3 dolary w papierowych kubeczkach. Zdumiewająco dobra, zresztą po tylu godzinach w autokarze pewnie każda kawa by smakowała. Powszechny bród i bałagan, nie podróżni wyobrażają sobie zapowiadaną przez przewodniczkę czystość w Izraelu. Ruszamy po dosłownie kilkunastu minutach z głośników w autokarze płynie monotonna przemowa przewodniczki pokazującej nam szybko mijające za oknami kolejne „atrakcje” informując nas między innymi że po 1990 roku 60% ludności stanowiła rosyjscy Żydzi, ze wszędzie napotkamy opisy w trzech językach hebrajskim, arabskim i właśnie rosyjskim… A zawartość autokaru przerzuca wzrok to na lewo to na prawo, czując się jak japońska wycieczka objazdowa na urlopie „Europa w 4 dni”.

    W drodze na tarasy widokowe mijamy Uniwersytet w Jerozolimie ufundowany przez Alberta Einsteina, słyszymy że na murze znajdują się tablice z nazwiskami donatorów, minimalna wysokość darowizny uprawniającej do posiadania swojej tablicy to 1 mln USD. Ten milion zresztą pada po chwili ponownie, kiedy już jesteśmy na tarasach widokowych jako cena miejsca na najstarszym cmentarzu który widzimy u naszych stóp. Niejako w kontraście za jedyne 4 dolary możemy kupić od „rządzącego” na tarasie Pana zestaw pocztówek i panoramę Jerozolimy… Po padających milionach każdy kupuje „cząstkę” historii oddaną w podłym druku offsetowym… Przewodniczka cos mówi ale, że mówi cicho i szybko docierają do nas tylko pojedyncze słowa, tu meczet, tam mur obronny, tam zamurowana brama jak stado owieczek podążamy wzrokiem i aparatami za wędrującym palcem i pstrykamy co się da.

    Po kilku chwilach wsiadamy do autokaru i wąskimi, krętymi uliczkami jedziemy do kolejnego punktu naszej wycieczki. Po kilkunastu minutach zbliżamy się do kolejnego parkingu i dziarskim krokiem staramy się dogonić przewodniczkę, nie wygląda, a szybka jest – to już nie ten wiek ale w chodzie mogłaby spokojnie być nadzieją na medal olimpijski. Głos jednak mniej donośny do połowy peletony nie dociera, kolejny raz wąskie uliczki prowadzą nas w kierunku grobu Pańskiego, pstrykamy otaczająca nas historie wiedząc, że każde foto opłacimy świńskim truchtem, którym będziemy gonić liderów peletonu. Dobiegamy do Bazyliki Grobu Świętego, gdzie znajduje się domniemany grób Jezusa, okazuje się jednak ze miejsce było wielokrotnie burzone, odbudowywane i przebudowywane przez co wygląda inaczej niż na początku swojego istnienia. W środku, nieco dusznym ale chłodnym udaje się usłyszeć nerwowy szept przewodniczki informujący o tym kto i dlaczego się opiekuje tym miejscem. Mimo szczerych chęci niewiele się dało usłyszeć i zrozumieć a podejrzewam, że nie tylko mój umysł pocieszała myśl o istnieniu Google i Wikipedii. Okazuje się, że musimy poczekać bo Grób Pański jest właśnie sprzątany, co więcej jeden z odłamów chrześcijaństwa przygotowuje się do nabożeństwa. W tle słyszymy śpiewy koptyjskich mnichów które są dość nastrojowe i pasują do mrocznego otoczenia. Swoją droga musieli całkiem dobrze sprzątać te kilka metrów kwadratowych gdyż trwało to niemal godzinę… Sama wizyta wewnątrz, była szybka, nawet bardzo szybka wpuszczano po 4 osoby które w porywach zagapienia mnicha miały jakieś 15-20 sekund. Pomyśleć, że niektóry liczyli na chwile skupienia, nic to zapewne liczyli niektórzy spragnieni doznań duchowych za chwile Golgota, miejsce kaźni Zbawiciela.

    Tradycyjnie czekamy, tuż obok celebruje mszę katolicki ksiądz a my w pokornym tłumie przepychamy się do miejsca gdzie ponoć stał krzyż, w kontakcie z sacrum w pozycji wymuszonego wypięcia zadniej części ciała można dotknąć kawałka czegoś… i później schodami w dół gdzie są fragmenty mozaiki i kamień z grobu, który jest atrakcją turystyczną równie atrakcyjną jak fałszywą bo jak udało się dosłyszeć Jezus na nim nie leżał. Część prawosławnych pielgrzymów zdaje się tego nie wiedzieć gdyż wiele kobiet w charakterystycznych chusteczkach na głowie całuje ten kamień i przykłada do niego twarz. W międzyczasie słyszę zbulwersowaną Rosjankę skarżąca się do jakiegoś prawosławnego popa/mnicha mówiąc że któryś z braciszków dostał 100$ i miał przynieść jej świętą oliwę a nie dostarczył jej. Wyraźnie zmartwiony pop/mnich donosi mała buteleczkę oliwy. Rosjanka szczęśliwa nie jest, liczyła na litr… a ma może setkę. Nieodparte skojarzenie z „Krzyżakami” Sienkiewicza tam tez można było kupić u wędrownego handlarza wspaniałe relikwie. Osobiście zawsze marzyłem o szczeblu z drabiny która się przyśniła świętemu Jakubowi…

    Chwila oddechu od natłoku świętych miejsc i ruszamy na drogę krzyżowa, przypominam że od tyłu, czyli zaczynamy od XIV stacji. Stacje lecą błyskawicznie i szczerze nawet nie zauważam kiedy mijamy je niemal wszystkie może dlatego, ze do wyboru miałem albo gonić przewodniczkę albo robić zdjęcia i się rozglądnąć. Tak się składało, że kiedy rozglądające i robiące zdjęcia 80% wycieczki docierało do stacji przewodniczka pytała: „wszyscy są? to ruszamy” i historia się powtarzała.

    Musze jednak przyznać, że na uliczce która przypomina stadion X-lecia w szczycie rozkwitu Targu Europa spotkało mnie cos miłego, wspaniały zapach świeżego pieczywa kiedy mijaliśmy piekarnię… droga prowadzi do ściany płaczu, jeszcze jedna bramka wykrywająca metal, jeszcze prześwietlenie bagażu i docieramy do miejsca gdzie od każdego dnia modla sie setki a może nawet tysiące Żydów. Tradycyjnie panowie na lewo, panie na prawo tym razem jednak chodzi o separacje mężczyzn i kobiet w miejscu kultu. W miejscu modlitwy mężczyźni winni nałożyć nakrycie głowy, na szczęście stoją pudła z jarmułkami – do wypożyczenia (jak się okaże w autokarze część z uczestników wycieczki dość swobodnie podeszła do kwestii wypożyczenia), tradycyjne wciśnięcie karteczki z życzeniami w szczelinę, szybki rzut oka na ortodoksyjnych Żydów modlących się w skupieniu a może nawet transie i marsz na miejsce zbiórki. Przechodzimy do autokaru i jedziemy do zaprzyjaźnionego (z przewodniczką) sklepu z pamiątkami – sklep znajduje się w Betlejem i w sklepie zaczekamy na „cynk” od „znajomego” przewodniczki, kiedy w Bazylice Narodzenia Pańskiego będzie mała kolejka. Wybiegając w przyszłość napisze, że nie chciałbym stać w dużej kolejce. Robimy „okazyjne” zakupy, bo po drodze więcej sklepów nie będzie. Szeptem słyszymy, że mamy ekstra rabat 15% i że to więcej niż Rosjanie, którzy mają 10%, niestety za moimi plecami rosyjski przewodnik mówi do swoich, że mają 20% rabatu a przy większych zakupach można się targować, mina przewodniczki z cyklu bezcenna…

    Po kilkudziesięciu minutach ubarwionych polowaniem palestyńskiej policji na „nielegalnych” handlarzy pod sklepem, ruszamy autokarem na parking podziemny z którego pójdziemy do Bazyliki. Parking pod centrum handlowym, którego już miało nie być po drodze, co więcej okazyjne ceny okazały się mało atrakcyjne… Nic to idziemy i jesteśmy w bazylice. Przed nami jedna rosyjskojęzyczna wycieczka, my jesteśmy drudzy. I tutaj niespodzianka, przy miejscu narodzin odbywa się nabożeństwo, – czyli czekamy. Na liczne pytania z tłumu dlaczego tak drogo było w tanim sklepie niezrażona przewodniczka przekazuje władze w postaci kolorowej teczki jednemu z liderów peletonu i mówi, że idzie załatwić przyspieszenie. Przyspieszenie nie wyszło po prawie 90 minutach oczekiwania zauważyliśmy, że stara zasada równych i równiejszych działa. Ci których przewodnik „zainwestował” wchodzili wyjściem a my nadal czekamy. Na dwoje babka wróżyła albo w budżecie naszej wycieczki nie przewidziano 20$ na łapówkę albo przewodniczka uznała, że lepiej zaoszczędzić te pieniądze.

    Z ciekawych obserwacji, Rosjanie chętnie inwestują w świeczki pod ikonami. Obsługa chętnie inkasuje sowite ofiary a kiedy darczyńcy się odwracają świeczki są gaszone i łamane aby kolejni mogli dorzucić swoje „grosze” do kasy mnichów opiekujących się bazyliką. Dla zainteresowanych na popularnym portalu z filmami można odnaleźć walkę dwóch konkurencyjnych mnichów o „datki” przy odrobinie treningu Braciszkowie mogliby walczyć w MMA. Miejsce narodzin zwiedzamy błyskawicznie, to są sekundy dla odmiany jesteśmy poganiani przez policjanta. Przewodniczka, aby uniknąć kolejnego porównania cen, prowadzi nas tylnymi uliczkami, udaje się nam tylko kupić wodę w butelkach i trafiamy do autokaru. Przejazd na obiad w hotelu, nie da się ukryć, że smaczny.

    I to by było na tyle tej duchowej pielgrzymki, niektóre starsze osoby wprawdzie rozrzewnione pomrukują ze nawet na modlitwę czasu nie było, ale turystyka to nie przelewki, swoje tempo mieć musi. W drodze powrotnej zahaczamy o sklep z pamiątkami, w którym przewodniczka musi coś odebrać, co zostawiła przez roztargnienie (domniemuje że prowizję za okazyjne zakupy całej grupy) mamy jeszcze postój nad Morzem Martwym gdzie można okazyjnie nabyć kosmetyki z minerałami mającymi zbawienny wpływ na zdrowie i cerę, ale skoro butelka wody kosztowała w tym sklepie jedynie 5$ nie miałem śmiałości dbać o swoją „urodę”, a same wrażenia z taplania się w tym najbardziej zasolonym naturalnym zbiorniku wody na świecie były mocno dziwne, mnie się nie spodobało ale o gustach nie warto dyskutować…