• 16 marca 2023
    • Polityka

    Rekonstrukcja rządu nic nie da

    • By krakauer
    • |
    • 01 stycznia 1970
    • |
    • 2 minuty czytania

    Rekonstrukcja rządu nic nie da, albowiem jako nastawiona na efekt PR-owy nikogo już nie zadowoli. To będzie wiadomość dnia na kilka dni może zajmie opinię publiczną w sensie politycznym przez tydzień jednakże to wszystko. Ludzi nie interesuje kto będzie ministrem i czego, tylko to jak będzie zmieniała się sytuacja, a ona nie będzie się zmieniała ponieważ ten rząd i ta koalicja nie podejmie już żadnego ryzyka politycznego do końca tej kadencji. Ci panowie i te panie mają za dużo do stracenia, zwłaszcza że już czują oddech opozycji na własnych plecach.

    W zasadzie tą rekonstrukcją pan Tusk przyznaje się do tego, że ma kiepski rząd – a ministrowie nie mają wyników. To smutne, ponieważ to on ich wybrał a większość to technokraci, którzy nie powinni być nawet urzędnikami na samodzielnych stanowiskach no i celebryci i celebrytka. Poza tym nie jest dla nikogo tajemnicą, że Tusk jest zdominowany przez Sikorskiego i Rostowskiego, a właściwie przez ich potężnych i możnych przyjaciół. Rząd Rzeczpospolitej nie jest ośrodkiem władzy i wpływu sam z siebie, on bardziej stoi na straży interesów i porusza się w zadanym polu decyzyjnym niż rzeczywiście rządzi. To widać gołym okiem chociażby na przykładzie podatków i rozłożenia przez nie ciężarów publicznych na obywateli.

    Eliminacja Jarosława Gowina, który wyraźnie demonstrował swoją antysystemowość spowodowała, że w rządzie nie pozostał już nikt samodzielnie myślący – podporządkowany Tuskowi. Pozostali ludzie, których on już nie może odwołać chociażby wyszedł z siebie i stanął obok.

    W ten sposób premier może próbować zdjąć z siebie część odpowiedzialności, albowiem nic mu już nie zostało do stracenia. Jeżeli ma wygrać trzecie wybory musi pokazać że dobrze rządzi. Zostało na to dwa lata, to wystarczająco dużo czasu, żeby po pierwsze zrobić sobie dobrą prasę – dzięki podejmowaniu spraw w sposób odważny, zdeterminowany i planowy a po drugie – można przygotować wielki plan rządzenia – program odważnych reform z którym się pójdzie do kolejnych wyborów. Do tego procesu premier rzeczywiście może potrzebować technokratów i celebrytów, jednakże jeżeli nie chce ponosić odpowiedzialności politycznej samodzielnie powinien też mieć kilka osobistości koło siebie, które już i tak prawie wypowiedziały my posłuszeństwo. Chodzi oczywiście o panów Schetynę i Gowina oraz o apel o podzielenie się władzą.

    Mądry przywódca – rządzący w sposób demokratyczny i uznający zwierzchność woli Narodu jako suwerena oraz związaną z tą wolą potrzebę posiadania legitymacji politycznej – od samego początku zakłada współdziałanie w grupie, ponieważ o wiele efektywniej jest rządzić z ośrodka liczącego kilka ogniw decyzyjnych niż jedno. Po pierwsze – co kilka głów to nie jedna, naprawdę nikt nie jest tak genialny, żeby ogarnąć całość spraw – jednoosobowo bez straty dla jakości rządzenia, a po drugie – jest zupełnie inna atmosfera rządzenia i wzajemnej komunikacji pomiędzy dołami a władzą. Do jednego premiera jest się po prostu trudno dostać, nawet tym, dla których jest on łaskaw nadstawić ucha i znaleźć czas – to siłą rzeczy będzie to nie częste. Natomiast jeżeli mamy do czynienia z gronem osób przy władzy – to znaczy premierem liczącym się ze zdaniem kilku najbliższych współpracowników – w taki sposób, że wszyscy razem podejmują decyzje kolektywnie uzgadniając je. To nigdy nie będzie tak, że natychmiast znajdzie się Brutus! Może być ich kilku! Ale każdy z nich ma nóż! To bardzo bezpieczne dla premiera jako tego, który ma prawo do ostatniego zdania.

    Jeżeli temu rządowi w nowej odsłonie uda się skutecznie nie popsuć sytuacji gospodarczej do końca kryzysu to i tak to już będzie sukces. Dzisiaj wiemy, że premier i nasz minister finansów mieli rację, nie decydując się na rozwiązanie „poluzowania ilościowego” w zakresie polityki pieniężnej na początku kryzysu, albowiem polityka racjonalizowania wydatków i ewolucji w kierunku oszczędności przyniosła nam stabilizację, w tym znaczeniu że nikt nie miał złudzeń co do realnego stanu gospodarki i jej dostosowywania się do warunków kryzysu. Wiele można bowiem o naszej gospodarce powiedzieć złego – straciliśmy olbrzymią część potencjału, ale to co pozostało jest praktycznie w 100% zdrowe i uodpornione na kryzys.

    Ta polityka „zielonej wyspy” to wielki sukces rządu o jakim z zupełnie niezrozumiałych powodów zupełnie milczy jego propaganda. Co prawda ówczesną mądrość premiera i jego odwagę dopiero widać, ale historia na pewno odda za tą decyzję należną chwałę. Ponieważ trzeba było mieć nie tylko silne nerwy, ale i rozeznanie sytuacji, żeby zagrać tak odważnie jak zrobił to nasz rząd. Oczywiście zadłużył się i to znacznie, no ale nic się nie bierze z powietrza, zawsze jest coś za coś, a lepiej jest mieć jakiś wzrost gospodarczy a przynajmniej uniknąć stagnacji przy wzroście zadłużenia niż mieć wzrost inflacji i stagnację – po tym jak nadrukowało się inflacyjnego pieniądza pompując go bezmyślnie do nienasyconej gospodarki. Naprawdę za tamte decyzje należy się rządzącym a w szczególności premierowi i ministrowi finansów wielki szacunek i uznanie.

    Reasumując – niech premier sobie rekonstruuje rząd, a my podobnie jak Prezydent RP oczekujmy konkretów i czekajmy na efekty. Jeżeli premier to umiejętnie rozegra – to nie tylko pozbędzie się na trwałe PiS-u, ale jeszcze będzie długo – długo rządził jako jedynie słuszna opcja polityczna w tym kraju.