- Polityka
Donald Tusk „dobry – zły” premier na ciężkie czasy?
- By krakauer
- |
- 01 stycznia 1970
- |
- 2 minuty czytania
Szef rządu w państwie, którego obywatele stawiają zawsze swoje „ja” przed „my”, a razem to mogą, ale co najwyżej robić zakupy – nie ma łatwego życia. Od pierwszego dnia rządów było wiadome, że program wyborczy Platformy Obywatelskiej jest do zrealizowania jedynie w aspekcie ogólnorozwojowym – ukierunkowującym wielkie zamierzenia inwestycyjne i że raczej efekty tych wysiłków zbiorą następcy, ponieważ jedna kadencja to za mało. Wydarzył się jednak cud – wyborcy zaufali ponownie panu Tuskowi oraz Platformie Obywatelskiej decydując się na powierzenie mu nadal większościowego mandatu demokratycznego. Przyszła druga kadencja i niestety wyszło szydło z worka – program masowej rozbudowy infrastruktury się w pełni nie udał a co gorsze – jak zwykle nie ma winnych. Po drodze przydarzyło się jeszcze lika afer, jak nieszczęsna „Amber Gold” i inne – również nie bez znaczenia, które zaważyły na obliczu rządu a właściwie dostarczeniu pożywki wszystkim tym, którzy szukają dziury w całym.
Musimy sobie uświadomić, że Donaldowi Tuskowi przyszło rządzić w czasach dekoniunktury, to znaczy – w takich czasach, kiedy każdy błąd może oznaczać dla nas śmiertelną pułapkę przełamania bezpieczeństwa finansowego państwa. Taki straszak determinuje zarówno rozmach jak i jakość przeprowadzanych działań. Nie da się bowiem stawiać wszystkiego na jedną kartę z nadzieją na to, że jakoś tam będzie i się uda. Tak myślały nasze samorządy i dopiero „reguła wydatkowa”, co prawda przeklinana od Helu do Tatr i od Bugu do Odry – ale przyczyniła się do powstrzymania radosnego pożyczania pieniędzy przez jednostki samorządu terytorialnego. Nie byłoby reguły, i innych ograniczeń – jak choćby nieszczęsne utrzymanie progów podatkowych i samej kwoty wolnej od podatku, gdyby nie nadwyrężenie finansów państwa i sztywne wymogi związane z utrzymaniem płynności.
Możemy sobie mówić o reformach, możemy postulować zmianę systemu podatkowego państwa, zakładającą inne obciążenie podatkowe – np. podatek katastralny lub strefowanie podatku od nieruchomości, III-ci próg podatkowy dla najbogatszych osób fizycznych, zwiększenie i zmianę zasad wnoszenia opłat na składki z tytułu ciężarów publicznych i inne – jednakże to wszystko musi uwzględniać działania na żywym organizmie. To znaczy, że w kolejnym miesiącu państwo polskie musi mieć fizycznie w ZUS-ie na koncie pieniądze na wypłatę należnych świadczeń, a minister finansów musi spłacić odsetki od długu, no i trzeba jeszcze zapłacić kolejną stertę rachunków oraz pensje! Tutaj nie ma pola manewru – albo żeby go mieć, trzeba przeprowadzić reformę, która kogoś zaboli i kogoś skrzywdzi. Ewentualnie odebrać wszystkim – wszystkie przywileje i podnieść ogólny poziom podatków i ciężarów publicznych. Jednakże i tak nie będzie gwarancji, że wpływy podatkowe – powtórzmy – realizowane, na żywym organizmie się pojawią i będzie na kolejny miesiąc.
Margines błędu tego rządu w sferze finansowej jest praktycznie żaden, jedyne na co można było sobie pozwolić to pożreć składkę do OFE (przypomnijmy naszymi ustami), ewentualnie odessać Fundusz Rezerwy Demograficznej. Koniec – więcej rezerw nie ma. Jak rząd chce oszczędzić na subwencjach i dotacjach dla samorządów – musi je zmusić do zamknięcia do czwartej szkoły. No i się zaczyna polityka, zaczynają się naciski i jaki ten rząd jest niedobry – bo komuna budowała 1000 szkół na tysiąclecie a Tusk 1000 szkół zamyka! Klops. Koniec tematu. No bo z czym tu dyskutować? Właściwie na jakim poziomie dyskusja ma się odbywać? Czy priorytetem jest stan finansów państwa, który musi się bilansować? Czy też mówimy o smutnym losie wspólnot lokalnych i pań przedszkolanek? Coś co będzie dramatem dla kilku osób w danej wspólnocie lokalnej – będzie w ujęciu zagregowanym wielkim oddechem finansowym dla państwa. To czy zatem nasz przysłowiowy „Tusk” będzie „zły” czy „dobry”? Inaczej – kiedy będzie tym złym? A kiedy będzie tym dobrym? Jaki interes ma wybrać? Może rzeczywiście jest tak, że rząd realizuje pewne obiektywnie niezbędne działania – żebyśmy mieli jutro tą przysłowiową już „ciepłą wodę w kranie”?
Oczywiście zaraz znajdzie się jeden czy drugi, który wykracze, że gdyby najgorszy w historii premier – Jerzy Buzek nie zepsuł reformy samorządowej – pozwalając na większą samodzielność finansową samorządów i one same byłyby w stanie utrzymywać swoją infrastrukturę to nie byłoby dzisiaj dylematów. To jest na pewno słuszny kierunek argumentowania, jednakże liczy się naprawdę „tu i teraz”. Nawet ukrzyżowanie Jerzego Buzka nie odwróci jego zaniechań i zaniedbań i nie odmieni naszej dzisiejszej rzeczywistości.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że rząd w tych realiach stanie na wysokości zadania i zaprezentuje jakiś komplementarny plan przełamania stagnacji. Pożyjemy zobaczymy, tymczasem trzeba ograniczyć jednostronne krytykanctwo i bezrefleksyjne szlochanie nad rozlanym mlekiem. Jest jeszcze pół kadencji, która upłynie w atmosferze następujących po sobie kampanii wyborczych. Dlatego bardzo wiele może się zdarzyć.