• 16 marca 2023
    • Religia i państwo

    Śmiertelny problem z religią i różowy królik

    • By krakauer
    • |
    • 01 stycznia 1970
    • |
    • 2 minuty czytania

    Każda religia, czy też nawet współczesna filozofia próbują odpowiedzieć na pytanie co czeka człowieka po śmierci? Właściwie czy coś czeka? I dlaczego nie ma znaczenia, jeżeli nic nie czeka, ponieważ nie możemy i tak nic z tym zrobić. Jednakże dlaczego warto wierzyć, że jednak istnieje jakaś nadrzeczywistość zwana Bogiem. Gdyby nie odwieczny strach przed nieuniknionym końcem, człowiek prawdopodobnie nigdy nie miałby wyobrażenia potrzeby Boga, czy też wielkiego różowego królika, który powita jego duchowe „ja” po drugiej stronie tajemnicy istnienia.

    Jest jednak pewien zasadniczy problem – nikt nigdy nie wrócił z „drugiej strony”, a przynajmniej nie da się tego w żaden sposób poza wiarą w np. takie relacje jak ta z Biblii udokumentować. W związku z tym, nasz system wartości i cały aparat percepcyjny jest kształtowany od wieków, z pokolenia na pokolenie zgodnie z kanonem uznającym za prawdę ww. fakt (domniemanie) i cały szereg zagadnień z nim powiązanych. Mistrzowsko opanował to Kościół Katolicki, który po przejęciu najlepszych wzorców rzymskiej administracji imperialnej, stał się najpotężniejszą i najtrwalszą organizacją świata – jedynym elementem trwale łączącym nas ze starożytnością, gestorem dziedzictwa i tajemnic.

    Jeżeli przyjmujemy przekaz chrześcijaństwa, którego centrum jest uznanie Jezusa Chrystusa – poddanego rzymskiego z prowincji Judea za Boga to mamy ułatwioną drogę przez życie, które jest uporządkowane zgodnie z elementami doktryny wpajanej nam przez wieki i zmierza do pozytywnego „czegoś więcej”, co ma nastąpić jako nagroda za nasze starania i przestrzeganie wskazań tutaj w trakcie życia doczesnego.

    Jeżeli w pełni świadomi ten przekaz odrzucimy – mamy nieco pod górkę, albowiem co prawda o wiele łatwiej jest korzystać z uroków życia, jednakże jednostki nieco bardziej inteligentne od pantofelka będą od czasu do czasu coraz bardziej intensywnie przeżywać kwestię ewentualnego błędu, to znaczy konsekwencji odrzucenia dobrej nowiny… Czyli piekła i wszelkich niedogodności z tym związanych.

    Jeżeli natomiast dorastaliśmy w kulturze, w której np. Gandhi jest znany a o Chrystusie nie słyszano, to wcale nie znaczy że jesteśmy gorszymi ludźmi, jednakże nasze życie jest wolne od wizji jednoznacznego potępienia, w zamian za to otrzymujemy wieczne koło reinkarnacji.

    Brak lęku związanego ze śmiercią musi być czymś fantastycznym, jednakże to jest coś zdecydowanie bardziej odmiennego niż odrzucenie wpojonych przez chrześcijaństwo konsekwencji ateizmu. Mówimy tutaj o zupełnie odmienionym podejściu – nie ma czegoś takiego jak wieczna kara i potępienie, więc nie ma czego się bać, a jeżeli nie ma wiecznej kary – to nie musi istnieć instytucja przygotowująca nas za życia do jej uniknięcia. Co powoduje, że można być za życia wolnym, przynajmniej uwolnionym od stałego umartwiania się o to co będzie po śmierci. Warto tu zwrócić uwagę, że chrześcijanom nie wolno nawet się zastanawiać nad tym, czy coś będzie po śmierci, ponieważ tak postępując od razu są poza Kościołem – no bo przecież nie wierzą! No a jak zaczynają mówić o wielkim różowym króliku – to wiadomo, że wariat, albo innowierca.

    Zatem jako rzymskiemu katolikowi – nie wolno ci czytelniku zadawać sobie samemu pytania – czy coś (w sensie nadrzeczywistości) na ciebie czeka po śmierci. Musisz być tego pewien i to się właśnie nazywa – wiara. Innymi słowy, trzeba sobie wyobrazić stan pożądany – mniejsza z tym na ile realny, następnie w niego mocno uwierzyć i uznawać go za rzeczywistość. Ostatecznego efektu i tak nie jest się w stanie sprawdzić w oparciu o posiadany mechanizm percepcji, ponieważ kończy się jego egzystencja wraz ze śmiercią biologiczną. Podmiotem służącym do usunięcia wszelkich wahań, błędów i wątpliwości jest Święty Kościół Powszechny, za jego pomocą osiąga się zbawienie, na co oczywiście nie ma żadnych dowodów.

    No ale jeżeli jednak zamkniemy oczy na łożu śmierci (odwieczne marzenie chrześcijanina – umierać, we własnym łożu w otoczeniu bliskich), a po przebudzeniu w nadrzeczywistości spotkamy posłańca Jezusa – to co? Wygraliśmy wierząc? Przegraliśmy – nie wierząc? Przecież jego istnienie jest zupełnie obiektywne – nie ma nic do niego nasza wiara lub jej brak. Może na tym polega kara, że właśnie do niewierzących – w nadrzeczywistości nikt nie przychodzi i są sami – zupełnie sami w nadrzeczywistości, gdzie nie ma nikogo i niczego? Nie ma Boga? A do innowierców przychodzi posłaniec Jezusa – przebrany właśnie za różowego królika. Jakie to ma znaczenie? Jezus, jego posłaniec – różowy królik, a może nikt? Ewentualnie jaka jest różnica pomiędzy odnalezieniem się samotnie w środku niczego – absolutnej samotności w nadrzeczywistości a nie obudzeniem się? Zresztą – czy możemy protestować?

    No właśnie – może właśnie ateizm – jest formą protestu – rzeczywistym wyrażeniem lęku przed nieznanym? Przed pustką, przed królikiem, ze względu na niewystarczającą wiarę (abstrahując od powodów) w Jezusa? Problemy krewniaków Ganghiego pomijamy (żeby model się w jakiejś mierze domykał, chociaż nic się tu nie domyka).

    Na pewno kiedyś umrzemy, no chyba że będziemy mieli to szczęście, że Chrystus „weźmie nas żywych do nieba”, jednakże podobno to nie boli. Wraz z postępującym wiekiem, myśl o odejściu zaczyna nam coraz intensywniej towarzyszyć, przekłada się to na potrzebę wiary. Mechanizm jest oczywisty i naturalny, ma się bliżej niż dalej – a tak bardzo nie chce się kończyć. I znowu wychodzi z nas ateistyczny strach i odwieczny lęk, czego bowiem mamy się bać jako wierzący? Banalnej śmierci? Tej krótkiej chwili, którą wybrał dla nas Bóg? Przecież Jezus pokonał śmierć! Wystarczy tylko uwierzyć w przekaz z kilku starożytnych tekstów i życie naprawdę staje się prostsze. Znika lęk i paraliżujący strach. Przecież życie byłoby bez sensu, jeżeli miałoby się tak żałośnie kończyć jak na konsumpcji gnijącego ciała przez robaki jakieś trzy metry pod ziemią? A wiadomo, że to wszystko potrwa jeszcze najwyżej kilkanaście miliardów lat, bo potem nasze słońce skończy swoje funkcjonowanie i nie będzie już poranków!

    Wniosek – wiara i ateizm to dwie strony tego samego medalu. Wierzący to człowiek postępujący zgodnie z kanonem, z miłości do Boga, z lęku o siebie, powód jest drugorzędny. Ateista – to człowiek, który wybrał wolność. Woli się nie przejmować – bo nie ma na to żadnego wpływu. Jednakże, czy jest gorszy od wierzącego? To naprawdę trudne pytanie! Mamy jeszcze trzeci typ – innowierców. Są wśród nich konwertyci, są osoby wyrosłe w innych tradycjach. Jednakże czy tylko o programowanie ludzkiego umysłu w religii chodzi? Być może do tej trzeciej grupy wyjdzie wielki różowy królik, jednakże czy będzie jakaś różnica pomiędzy absolutną pustką a niebyciem? Czy w ogóle potrafimy sobie wyobrazić własne nie istnienie? Zniknięcie samoświadomości? Nie ma cię drogi czytelniku – zostałeś „zniknięty”… Oczywiście nie możemy w ramach swojej świadomości – „uświadomić sobie” stanu własnego nie istnienia. To nie jest możliwe, to wykracza poza nasze pola percepcyjne i wszelkie zmysły. Jednakże to jest jedna z opcji (dla nie chrześcijan).

    Tylko wiara pozwala nam oczekiwać continuum istnienia. Dlatego jest taka ważna i właśnie dlatego warto jest wierzyć, ponieważ wiara daje siłę. Poza tym, jaką będziecie mieć państwo minę – jeżeli królik zdejmie pluszową głowę i ukaże się … no właśnie… możemy tylko mieć nadzieję, że Jezus ma większe poczucie humoru niż my jesteśmy w stanie zgłupieć…