- Społeczeństwo
Eutanazja – moje prawo do wolności?
- By Izabella Gądek
- |
- 22 kwietnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Byłam dzieckiem, gdy dowiedziałam się o wadzie kręgosłupa, części mnie, jakiej nie dało się naprawić i do teraz to parszywe miejsce „umila” mi życie. Nie myślę o sobie w kategorii – „zdrowa” i wiele rzeczy podporządkowuję specyfice swojej przypadłości. Dojrzewałam z tą myślą i setkami diagnoz, jakie nie brzmiały pozytywnie i rosła lista tego, co już zabronione i nigdy nie będzie wolno. Po kilku latach wizyt u specjalistów i nieprzespanych nocach z koszmarami o zdrutowanych członkach, postanowiłam zadbać o siebie po swojemu.
Wybrałam drogę, która może mieć wykrakane konsekwencje. Jednak, jak to życiu bywa u każdego, niezależnie od nas, los może nas nieprzyjemnie zaskoczyć. Piszę wiec ten tekst z perspektywy wielu lat przemyśleń i przerażających wizji, które mnie niejednokrotnie budziły w środku nocy. Piszę o realnym strachu, a nie tylko o domniemanych przypuszczeniach, gdyż pamiętałam wiele diagnoz, jakie stawiali specjaliści wiele lat temu, które brzmiały – może być tylko gorzej.
Wiele myślałam o eutanazji, również w aspekcie wykorzystywania jej w przypadku, gdy dotyczy osób starszych, czy niesprawnych umysłowo. Jak w każdej dziedzinie mogą pojawić się nadużycia i niezgodne z prawem jej wykorzystywanie. Odrzucając jednak zło tego świata, chciałabym popatrzeć na to, jako na problem osobistych decyzji, z którymi mogłam się zmierzyć dawno temu.
Był czas, kiedy myślałam o operacjach i wózku, jaki może mnie czekać. Planowałam dom na poziomie zero, żeby śmigać po jego podwojach wciśnięta w przymusowy mebel. To nie były wesołe lata. Bałam się. Rozpatrywałam milion sytuacji, kiedy jestem zależna od osób, jakich nie znam. Lata temu ugruntowałam w sobie pewność, że cokolwiek się nie stanie, ja wyrwę od życia ile się uda, ale jeśli los mnie unieruchomi, to jestem gotowa się z nim pożegnać. Wiem, co to dni z wypadniętym dyskiem, zastrzyki w rdzeń, czy nieprzyjemne drętwienia. Wybór, jaki daje eutanazja, przerobiłam tysiące razy.
Wszyscy pamiętamy nieziemskość „Supermena” i równie dobrze, jego niefortunny upadek z konia, który zabrał mu ruch na zawsze. Kocham te zwierzęta, ale poznałam też ich ogromną siłę, jaka pokazuje człowiekowi jego miejsce, w pojedynku z masą 700 kg pod sobą, czy obok. Upadki i kontuzje w tym sporcie nie są rzadkie. Konsekwencje różnorodne, jak przy wypadkach drogowych, gdzie ludzkie ciało nie ma równych szans, z nieorganicznymi cyborgami. Reeve walczył do samego końca. O siebie i o innych w podobnych sytuacjach, szukając pomocy w nowoczesnych rozwiązaniach, jakie sam na sobie testował. Chciał żyć i mimo przeciwności znalazł dla siebie miejsce i rolę niezależnie od kalectwa, na jakie skazał go los.
Ryczałam jak bóbr na filmie Eastwood’ a, gdzie człowiek podejmuje boskie decyzje, na poziomie życia i śmierci. Na prośbę przyjaciela uwalnia go od wegetacji, jakiej tamten nie akceptuje i której się brzydzi. Wbrew prawu, zasadom, czy konsekwencjom, wyzwala bliską osobę z piekła, w jakim tkwi. Takich przykładów, można przytoczyć wiele.
Przejdźmy do meritum. Jutro, za miesiąc, za rok budzę się i przepukliny nie pozwalają mi wstać. Ok. Inna opcja. Któryś z wypadków, jaki prześlizgnął się po moim ciele, unieruchamia mnie i nie ma ratunku. Nie mogę już nic. Nie kontroluję ruchu ciała, ani jego fizjologicznych musów. Z racji tego, że mam taką wizję swojego ciała rozpatrywałam to już wielokrotnie. Można jednak przed tym stanąć nagle, bez przygotowania. Co wtedy? Część ludzi z pewnością się oburzy. Powie, że trzeba żyć za wszelką cenę. Walczyć do końca i cieszyć się, że można wodzić oczami po sali. Wykrzyknie, że nie można być egoistą i myśleć o sobie, bo jest jeszcze rodzina i bliscy. Zawsze jest nadzieja i każdy kolejny dzień jest cudem. Jasne. Jeśli ktoś ma takie przekonania, ja je szanuję i będę akceptować. Chcę jednak poszanowania swoich decyzji i ja nie chce skazywać swojej rodziny, na patrzenie na mnie, kiedy sama się nienawidzę! Nie chcę karmić nikogo, a już z pewnością najbliższych nadzieją, gdy jej nie ma. Nie chcę siebie oszukiwać, że tak musi być i „roślinować” bez wyboru.
Chcę mieć ten wybór i podjąć go świadomie. Nie godzę się na to, żeby odbierano mi moją godność i wolność tylko z powodu tego, że nie mogę ruszać członkami i samodzielnie uwolnić się z brzemienia, którego nie zaakceptuję! Wybór mam taki, aby też poprosić kogoś bliskiego, żeby mi pomógł. Tym samym stawiam go w sytuacji dramatycznej! Nie dość, że będzie walczył z własnym sumieniem, to jeszcze mogę posłać go za to do więzienia. No, pięknie mamy to poukładane. Idealnie. Moja mama powiedziała mi, żebym znalazła w takiej sytuacji kogoś innego, bo ona swojego dziecka nie zabije. Będzie miała do końca nadzieję, że pewnego dnia rdzeń mi się zrośnie najpewniej chyba! Co mam, zatem zrobić, kiedy za nic nie chcę już minuty dłużej żyć? Pisać latami o pozwolenie na śmierć, której nie mogę sobie zadać tylko i wyłącznie z powodu paraliżu! To jest paranoja, jakiej się obawiam! Nie chcę maltretowania ani rodziny, ani siebie w takim przypadku. Chcę wolnego wyboru i świadomego decydowania, jak w tej chwili. Mogę w tym momencie zdrowymi rękami podpisać się pod swoją eutanazją, w takim przypadku. Zrobię to choćby zaraz, tylko niech nikt nie odbiera mi, ani innym, którzy nie muszą żyć za wszelką cenę… wolności.
Wolności, która jest wartością najwyższą, gwarantującą wolny wybór i niezależność…
…wolności względem życia, ale też i śmierci…