- Społeczeństwo
6-cio latki rozłożą rząd? W trosce o edukację młodych pokoleń…
- By krakauer
- |
- 24 października 2013
- |
- 2 minuty czytania
Nie da się zrozumieć powodów, dla których pan premier osobiście jak również cała koalicja rządząca jest tak nieszczęśliwie pryncypialna w kwestii 6-cio latków i posłania ich zamiast do przedszkola do szkoły. Przecież tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia, niech decydują rodzice!
Jest oczywistym że mamy deficyt dzieci i są potrzebne szybciej w szkolnictwie średnim i wyższym, bo wiele ładnych budynków, gdzie wygodnie spędzające czas na karcie nauczyciela panie nauczycielki straci rację istnienia – o dotacjach dla państwowych szkół wyższych nie mówiąc. Jednakże dlaczego mają tutaj ofiarą być małe dzieci, zwłaszcza wbrew woli i zamysłowi ich rodziców? Przecież Polska się nie zawali z powodu tego jednego roku w przedszkolu dłużej, ale… mało kto zauważył, że rząd już z tego powodu może upaść, albowiem idą wyboru a nic tak nie złości ludzi jak – w ich rozumienia próba rządzenia się ich dziećmi.
Z powyższych względów nie da się zrozumieć logiki gabinetu pana Tuska, który odpuszczał o wiele ważniejsze sprawy – niektóre nawet aktualnie spuszcza, jak prawdopodobnie program budowy energetyki jądrowej – tam nie ma za grosz determinacji, natomiast tutaj mamy mur obojętności na argumentację, a nawet jeden z czołowych posłów partii rządzącej pozwalał sobie na prymitywne uwagi pod względem rodziców.
Zostawmy wychowanie dzieci rodzicom. Państwo powinno ustalać standardy, do których wszyscy muszą się dopasować, państwo powinno przeprowadzać egzaminy państwowe – maturalne, dopuszczające na studia, olimpiady z wiedzy i inne, natomiast czy państwo powinno uczyć? Drukować podręczniki? Przecież to głupota – mamy XXI wiek, każde już 8-10 letnie dziecko potrafi znaleźć wszystko w Internecie, który prawie na pewno ma w komórce, a jak nie to na pewno w domu. Państwo ma bardzo ważną rolę w wychowaniu i zarazem kształtowaniu postaw obywatelskich, ale ładując dzieciom bzdury do głowy – nie zapewni im pracy, dlatego właśnie o edukacji dziecka powinni decydować rodzice, a w konsekwencji wolny rynek. Można zupełnie na poważnie zalecić prywatyzację szkolnictwa podstawowego i średniego – niech się tym zajmują organizacje społeczne, kościoły, ktokolwiek – naprawdę ktokolwiek, ale nie państwo, no w ostateczności z przymusu – samorząd, ale nie w sposób taki jak dzisiaj że dostaje zadania do realizacji bez pieniędzy lub jedynie na część zleconego zakresu, nauczycielom-urzędnikom musi wypłacić 14 pensji i utrzymywać ich na rocznym urlopie jak sobie zażyczą i w ogóle lepiej żeby dokładał do szkoły, bo jak nie to komitet rodzicielski zrobi tak piękną medialną awanturę, że dany wójt/burmistrz/prezydent długo będzie pamiętał próbę likwidacji lub połączenia dwóch szkół.
Idea bonu oświatowego, oznaczającego że placówka edukacyjna posiadająca licencję państwową będzie otrzymywała regularnie za każde uczące się w niej dziecko – to jedyna droga do poprawy całego systemu. Karta nauczyciela, zatrudnienie na etatach z pensum po 20 godzin i inne tym podobne przywileje to już historia, to obciąża system. Niestety zmienia się kraj – zmienia się kodeks pracy, zmieniają się zasady funkcjonowania wszystkiego, musi się do tego dostosować także szkoła. Lepsze placówki zostaną, gorsze odpadną. Zwłaszcza jeżeli stworzy się jednolity system nadzoru i certyfikacji – bezwzględnie powiązany z wynikami, czyli szkoła, której uczniowie osiągną najgorsze wyniki w danym okręgu w danym pięcioleciu podlega bezwzględnej likwidacji, a jej personel jak chce dalej pracować w zawodzie musi zdawać ponownie na stosowne uprawnienia. Tylko w ten sposób można wymusić jakość nauczania, nawet jeżeli oznaczałoby to wyścig szczurów i stres u dzieci, nie może być takiej sytuacji, że szkołę średnią kończy młody polski obywatel lub obywatelska, która nie zna co najmniej dwóch języków obcych jeden w stopniu dobrym a drugi co najmniej umożliwiającym komunikowanie się i nie ma wiedzy ogólnej związanej z maturą. Po prostu takie przypadki jako patologiczne trzeba eliminować, no chyba że ktoś udowodni że nie jest w stanie opanować języka obcego.
Premier pożałuje swojego uporu w sprawie 6-cio latków, ale trzeba przyznać rację ministerstwu – żądanie referendum w tej sprawie jest niepotrzebne, albowiem przedstawiane pytania są zbyt tendencyjne i ukierunkowane na z góry założoną tezę. Zaproponowane w inicjatywie “Ratuj maluchy i starsze dzieci też” źródło [tutaj], pytania referendalne to:
1. Czy jesteś za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków?
2. Czy jesteś za zniesieniem obowiązku przedszkolnego pięciolatków?
3. Czy jesteś za przywróceniem w liceach ogólnokształcących pełnego kursu historii oraz innych przedmiotów?
4. Czy jesteś za stopniowym powrotem do systemu: 8 lat szkoły podstawowej + 4 lata szkoły średniej?
5. Czy jesteś za ustawowym powstrzymaniem procesu likwidacji publicznych szkół i przedszkoli?
W interesie naszego państwa jest takie ustawienie stosunków i relacji, żeby cały szereg zagadnień dział się sam, był realizowany przez społeczeństwo jedynie z lekką pomocą władzy – czy to samorządowej, czy to rządu RP. Dlatego im więcej sfer życia społecznego się dosłownie uwolni spod gorsetu państwa i im szybciej się to zrobi tym lepiej. Reforma oświaty i szeroko rozumianego nauczania jest tego najlepszym przykładem, albowiem podobnie jak nie ma interesu w utrzymywaniu szkół podstawowych, tak też można się zastanowić nad uczelniami wyższymi, ale to już temat na inne rozważania.