- Religia i państwo
0.3% bliżej demokracji
- By PZ
- |
- 15 marca 2012
- |
- 2 minuty czytania
Analizując obecną propozycję rządu w sprawie finansowania Kościoła i innych związków wyznaniowych, wśród medialnego szumu niezauważony pozostaje aspekt, iż tak naprawdę jest to cesja podejmowania decyzji w tej kwestii na obywateli.
Czy obecny premier jest prawicowy?
W tradycyjnym podziale na prawicę i lewicę w Polsce, zbyt małą uwagę przywiązuje się do kwestii finansowej, a konkretnie do tego jak następuje podział budżetu, natomiast o wiele większą do aspektów światopoglądowych.
Prawica w kwestii finansowej to przede wszystkim liberalizm ekonomiczny i niskie podatki, czyli przekazanie jak największej odpowiedzialności za portfel obywatelom. Według takiej definicji prawica w Polsce prawie nie istnieje, gdyż niemal każdy rząd od roku ’89 chętnie podatki zbiera, często je podwyższa i lubuje się w decydowaniu o tym jak pieniądze wydać, najczęściej ulegając presji grup społecznych, które głośniej krzyczą.
Wyprzedzę może oskarżenia, że PiS za czasów swoich rządów obniżył składkę rentową, którą PO później podniosło. Rzeczywiście tak było tyle, że po obniżeniu składki rentowej nie poszły kroki po stronie wydatkowej, co objawiło się powiększeniem dziury w FUS. Nie może to być więc traktowane jako obniżenie podatków, a tylko przesunięcie ich w czasie – czyli transfer problemu na kolejne pokolenia – zgodnie z tradycyjnym aspektem sprawowania w Polsce władzy, który można skrótowo opisać jako „tu i teraz”.
Wracając do głównego tematu, obecna propozycja rządowa to oddanie cząstki władzy nad własnym portfelem każdemu płatnikowi podatków. Krok niewystarczający, ale przynajmniej idący we właściwym kierunku, gdyż transferuje cześć odpowiedzialności nad finansami związku wyznaniowego, wiernym identyfikującym się z danym związkiem, a jednocześnie w tym samym stopniu usuwa z tego równania Państwo. Mówiąc otwarcie, jest to rozwiązanie zwiększające demokrację.
Tandem Tusk – Boni przybliża Kościół do wiernych
Celowo ujmuję to w taki sposób, aby przede wszystkim pokazać, że proponowana zmiana, to tak naprawdę trzęsienie ziemi dla hierarchów Kościoła zmieniające reguły gry. W nowym rozdaniu bardziej trzeba będzie postarać się o dotarcie do wiernych z przekazem i realnie zacząć dbać o interes wspólnoty, aby zapewnić sobie funkcjonowanie, gdyż nie wystarczy już tylko umizgiwanie się do ekipy rządzącej, obojętnie jaka by nie ona nie była. Jednocześnie ktokolwiek jest pozytywnie ustosunkowany do Kościoła powinien tej propozycji przyklasnąć, jako że ten niewielki z pozoru manewr finansowy daje do rąk wiernych silny element zdyscyplinowania ekstrawagancji hierarchów. Jest to bardzo korzystny, choć nie bezbolesny, przejaw możliwości uzdrowienia sytuacji oraz otwartego i jawnego rozliczania na linii Kościół-wierni.
„Collateral damage” – „Damage limitation”
Krzyki o ataku na Kościół należy uznać za to, czym naprawdę są, czyli bezpardonową, aczkolwiek zawoalowaną, walką o pieniądze. Większość realnie postrzegających sytuację zdaje sobie sprawę, że deklarowany w statystykach procent katolików (95) daleki jest od rzeczywistości i wrzask, tak zwanych prawicowych mediów, to tak naprawdę próba zakrzyczenia możliwości urealnienia wskaźnika. Dla jasności w odczycie moich poglądów dodam, że tym którzy od Kościoła chcą odejść powinno się na to pozwolić, z wszystkimi tego konsekwencjami dla obydwu stron, także finansowymi. Także to jest potrzebne do uzdrowienia sytuacji w Kościele oraz do jego wzmocnienia w długim okresie i czas to otwarcie powiedzieć.
Zatem obecnie prezentowana postawa, tak zwanej prawicowej prasy jest szkodliwa, ponieważ jest w stanie skutecznie zniechęcić „nieprzekonanych”, których przekonać jeszcze można, a którzy w tej postawie zobaczą cyniczną grę o pieniądze i „rzad dusz”. Innymi słowy, strategia „oblężonej twierdzy” może w długim okresie przynieść więcej szkody, przede wszystkim wizerunkowej, niż pożytku, czyli klasyczny collateral damage. Ironicznie nazywanego „betonowego”, czy „moherowego” elektoratu przekonywać nie trzeba – autora do tej grupy wliczając – ten jest już przekonany, warto natomiast zagrać o tych, głównie młodych, których przekonać można i trzeba.
Nie widzę natomiast zupełnie obstawienia strategii „damage limitation”, która w swym założeniu zdaje sobie sprawę, że po pierwsze karty po części są już rozdane i do status quo powrócić się nie da, a po drugie i może najważniejsze, że obecny rząd ma poparcie swojego, ale nie tylko, elektoratu do realizacji zmiany stosunków Państwo-Kościół. Jeśli dodać do tego, że premier jak na siebie robi rzecz niebywałą – dzieli się rzeczywistą władzą z wyborcami – to poparcie dla przekazania demokracji w ręce „ludu”, akurat w tym aspekcie nie zniknie samo z siebie i nie należy tego lekceważyć.
16/03/2012
PZ